Zaczęłam codziennie chodzić na Eucharystię

    Kilka lat temu, kiedy jeszcze byłam na studiach doświadczyłam niezwykłej mocy płynącej z Eucharystii. Miałam wtedy 20 lat i byłam po Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym, ale przestałam przychodzić na spotkania wspólnoty „Posłanie”. Pomimo doświadczenia nawrócenia i miłości Boga, moja codzienność wtedy była pełna szarości i ciemności. Wszystko, co robiłam, wydawało mi się ciężkie i bez sensu. Z dużym trudem wychodziłam na zajęcia czy do sklepu. Miałam mocne poczucie marnowania czasu. Chodziłam co niedzielę na mszę świętą, modliłam się i trwałam w wierze, ale wewnętrznie byłam jakby zanurzona w ciemnych myślach, smutku i beznadziei. 
    Pamiętam dokładnie moment, który mnie bardzo zaniepokoił. Zbliżał się czas egzaminów. Chciałam usiąść do nauki, ale zaczęły przychodzić do mnie myśli, które mnie przygnębiały, że nie poradzę sobie w życiu, że skończę pod mostem, że nie ułożę sobie życia, że Pan Bóg poprowadzi mnie drogą, której nie chcę. Nie mogłam ich odpędzić, były bardzo natarczywe jakby mnie atakowały. Wzbudzały we mnie paraliżujący lęk, przez który nie miałam siły się skupić na nauce. I nic mi nie pomagało; ani rozmowy z ludźmi, ani spacery, ani internet. Rósł we mnie lęk, który jeszcze potęgował smutek. 
    Kiedy przyjechałam na weekend do mojej rodzinnej miejscowości, spotkałam się z moim nauczycielem, który pomagał mi kroczyć w wierze od czasów licealnych. Podzieliłam się z nim moją trudnością. Powiedziałam, że nie wiem, co się ze mną dzieje. Opowiedziałam mu o atakujących mnie myślach i o tym, że nie mogę nic robić. Nie wiedziałam czy nie wariuję. Nauczyciel na początku powiedział, żebym nie przesadzała, ale kiedy się uparłam i dałam mu do zrozumienia, że sobie niczego nie wymyślam, popatrzył na mnie uważnie i powiedział: „W takim razie chodź na Eucharystię trzy razy w tygodniu”. Przyjęłam to i stwierdziłam, że będę to robić codziennie. Tak też się stało. Każdego dnia, najczęściej z rana udawałam się na mszę do kościoła św. Józefa. Okazało się, że dzień rozpoczęty Eucharystią wygląda zupełnie inaczej. Nabiera barw i światła. Po jakimś czasie zauważyłam, że moja tzw. „jesienna depresja” (chociaż była wiosna) przestała istnieć. Tak po prostu już jej nie było. Myśli przestały mnie atakować. Czułam, że wewnętrznie nabrałam sił i zapału do pracy. Innym owocem codziennych Eucharystii było to, że zapragnęłam przychodzić na adorację Najświętszego Sakramentu, co wcześniej w ogóle mi się nie zdarzało, jakbym została zrzucona zasłoną ciemności i zniechęcenia. Od tamtego czasu staram się uczestniczyć we mszy świętej codziennie. 
    Dzisiaj Eucharystia jest dla mnie źródłem siły i najcenniejszym skarbem, który mogę otrzymać na ziemi. Nie ma nic cenniejszego niż Ciało i Krew mojego Boga, które na każdej mszy świętej ofiarowuje za mnie. Bo nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13). Jezus w Eucharystii oddaje swoje życie za mnie. Daje się złamać za mój grzech i moją słabość: za moją niewierność, egoizm, zazdrość, chciwość, wygodnictwo, gadulstwo, lekkomyślność, oziębłość. Zna moją marną kondycję, ale nie odrzuca mnie. Ofiarowując siebie, uwalnia mnie od grzechu i daje nowe życie, abym nie chodziła już w ciemności i nie popełniała tych grzechów. I tak dzieje się za każdym razem. Nie zniechęca się, choć ja się sobą zniechęcam. Jego miłość jest niewymownie większa od zła, które popełniam. Nie ma takiego grzechu, z jakiego nie mógłby mnie uwolnić. 
Małgorzata