Obronić miłość
Konferencja wygłoszona w Toruniu 6 maja 2022 r., w czasie rekolekcji zatytułowanych „Wypłyń na głębię ze św. Teresą od Jezusa”
Święto świętych Apostołów Filipa i Jakuba, które dzisiaj obchodzimy, to piękna okoliczność apostolska, dzięki której możemy odwołać się do pierwocin, tak jak można się odwoływać do pierwszej miłości, jaką człowiek przeżywał. Ile tam różnych niesamowitych sytuacji, ile tajemnic, ile emocji, postanowień, pragnień, ile marzeń! Miłość najbardziej obfituje obietnicą, dlatego staje się czymś najdroższym, najważniejszym, kluczowym. Dzisiaj Chrystus pokazuje nam źródło tej miłości. Mówi, że miłość jest właśnie taka: Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie (J 14,10a).
Co znaczy jestem?
Myślę, że warto uświadomić sobie prawdę o moim jestem, o tym, że jesteśmy w Bogu, że Bóg jest w nas, że w nas jest Chrystus. Ile razy świadomie jednoczymy się w miłości w czasie Komunii św., kiedy przeżywamy bardzo mocno ten moment pełnego zjednoczenia, wtedy potrafią ujawnić się niesamowite rzeczy. Święci mówią o tym doświadczeniu, że są królami, królewnami, płynie w nich królewska krew, jednoczą się z Ciałem, a więc są przez ten moment Chrystusem, Bogiem dosłownie. Chrystus wypełnia nasze wnętrze, jest z nami w sposób pełny w swoim Bóstwie, w swoim człowieczeństwie. Powinniśmy zastanawiać się częściej nad czasownikiem jestem, oznaczającym go stanem i duchowością: co znaczy być? Co znaczy: jestem w moim życiu, w Kościele, w świecie, w życiu innych ludzi? Nie tylko jaki jestem?, co stanowi tylko jakąś powierzchowną charakterystykę, ale odnaleźć źródło. Dzięki temu możemy dać się zaprosić do wielkiego, znakomitego doświadczenia świętej Teresy, która przedstawia nam Boga jako Oblubieńca.
Odważne i wspaniałe jest takie spojrzenie. Jednocześnie uświadamiamy sobie, że miłość, aby była pełna życia, musi być płodna, tryskać życiem, mocą - tą spokojną, wytrwałą, codzienną, dzięki której człowiek się nie męczy trudnym czasem, ponieważ kocha. Jest wierny Bogu na co dzień, ponieważ kocha i ta miłość - nie jakieś wzmacniacze, energetyzatory - daje mu siłę, pozawala z siebie czerpać, napędza go jak wspaniała lokomotywa. Oczywiście, Teresa dojrzewa do takiego spojrzenia na swojego Boga. Najpierw - jak wspominałem - bardzo się Go bała. Z lęku przed Nim, przed Jego sprawiedliwością, Jego wyrokami wolała wybrać życie zakonne, by zagwarantować sobie jego szczęśliwszą część drugą, która ma etykietę wieczności. Czasami też robimy coś z lęku. Ostatnimi czasy byliśmy testowani, jak bardzo jesteśmy podatni na lęk (czas pandemii). I jesteśmy testowani dalej. Tylko zamienia się nam jeden lęk na drugi.
Pośród wielu tajemnic
Jest dużo lęku w naszym życiu. Boimy się Boga, boimy się ludzi, boimy się wymagań. Żeby to zmienić, stanowczo musimy usuwać lęk, bo on zabiera nam miłość. Z drugiej strony, jak uczą nas Apostołowie - miłość usuwa lęk (1 J 4,18a). Lęk nie dopuszcza miłości do głosu, z kolei miłość pokonuje lęk i otwiera się jak kwiat. Teresa sprawia, że możemy spojrzeć na Chrystusa jak na Boskiego Oblubieńca. Pomoże nam to zrozumieć, odkryć i uzdrowić sferę intymności, odkryć symbolikę pożycia małżeńskiego jako coś, co posiada warstwę mistyczną, a nie tylko fizyczną, zmysłową. To jest cały fortel tego świata, współczesności, że okrada nas z tajemnicy miłości. Bo kiedy łączymy miłość z fizycznością, to tajemnica nie dochodzi do głosu. Św. Paweł mówił, że tajemnica Kościoła i małżeństwa to jedna z największych tajemnic. Pisze w Liście do Efezjan: (…) opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła (5,31-32).
Dzięki Teresie możemy odbudować coś takiego, jak siła symboli. Utraciliśmy to dzisiaj, jesteśmy zbyt dosłowni, zbyt fizyczni, a przecież wszystko jest ogarnięte tajemnicą. Żyjemy pośród wielu tajemnic. I żeby to odzyskać, to również nasza miłość powinna związać się mocniej z tajemnicą. Kościół pomaga nam dzisiaj to zrozumieć, ponieważ pokazuje nam czułość Boga. Wydawało się, że po miłosierdziu już nie ma za bardzo gdzie iść. Papież Franciszek pokazuje nam kolejny krok: idźmy w stronę intymności z Bogiem, który jest czuły. A czułość to język intymny, mistyczny.
Obronić miłość
Jeżeli wierzymy teologom, to niektórzy z nich przepowiadali, że XXI w. będzie albo czasem mistyków, albo chrześcijaństwa nie będzie wcale. W tym kontekście możemy razem z Teresą obronić tę wieżę warowną, ten wysunięty punkt do obrony. W temacie obrony, posłużę się prywatnym niuansem: „zawady” to były obronne umocnienia, na przedpolach niektórych strategicznych obszarów czy miejscowości, które pełniły funkcje utrudnień dla manewrów wojskowych. Kiedy spodziewano się wroga z określonej strony, to wtedy modyfikowano nieco topografię terenu, kopano rowy albo nasypywano umocnienia. Jeżeliby szła tamtędy jakaś armia czy zamierzano przeprowadzić atak, to natrafiało się na przeszkody, czyli zawady. To była część fortyfikacji - żeby obronić siebie, swoją przestrzeń życia, swój dom, człowiek musiał stawiać na zawady.
Moi drodzy, obronić miłość, obronić czułość to przede wszystkim uświadomić sobie, że w intymności poczyna się życie. Zatem żeby mieć apostolską płodność, trzeba być w intymności z Bogiem. Mówimy też o obcowaniu z Bogiem, o duchowej intymności. Czy potrafimy się odnaleźć z Bogiem, wobec Boga właśnie w takiej sytuacji czułości? Wielu boi się tego, ponieważ czułość rozbraja, a zwykle jesteśmy uzbrojeni, czujni, mamy odbezpieczone colty i niech tylko który podejdzie, to od razu przechodzimy do ataku. Trzeba nam odzyskać tajemnicę intymności.
Co mnie ożywia?
Chrystus jest Oblubieńcem duszy. Teresa nam uświadamia, że nasze przeznaczenie to miłość i że jedynie w tym wymiarze odnajdziemy spełnienie. Jesteśmy przeznaczeni do miłości Boga, do boskiej miłości, na Jego sposób. A więc nie fizyczność, ale intymność, która wiąże się z Bogiem. Człowiek, który - jak Teresa proponuje - ma na względzie ten wymiar, przede wszystkim doświadcza, że Pan Bóg daje mu życie i istnienie. Trzeba sobie uświadomić, bo żyjemy na peryferiach naszego życia, naszych możliwości kochania. Człowiek, niestety, daje się spychać, wplątywać, okradać z czasu, z różnych pięknych sytuacji, które powinny być wplecione w jego życie, z tych intymnych spotkań z Bogiem, dającym życie. To mnie ożywia. Mój Bóg jest źródłem życia. Dopiero wtedy zrozumiemy, co Chrystus miał na myśli, mówiąc: „Ja jestem życiem” (J 14,6). Proponuje: „Zjednocz się ze Mną dosłownie, intymnie, całkowicie, to owo źródło posiądziesz”. To dla Teresy staje się oczywiste. Na początku swojego życia święta biadoliła: Pragnęłam żyć, bo dobrze to rozumiałam, że nie żyłam, tylko raczej szamotałam się w cieniu śmierci, a nie było nikogo, kto by mi dał życie (Życie 8,12).
Pierwsza lekcja z intymności z Bogiem jest taka: mój Bóg jest źródłem mojego życia, to On mnie ożywia i tam szukam ożywienia. Jedną z łask, które Teresa otrzymuje, jest poznanie, że wewnątrz nas, w samym środku naszego istnienia znajduje się tron, na którym zasiada Bóg Trójjedyny. Tam jest Jego miejsce. To jest tak wielka tajemnica, że nie znajdujemy języka, aby ją wyjaśnić, aby o tym umiejętnie mówić, że w samym rdzeniu naszego istnienia jest ów Boży dotyk i dzięki niemu żyjemy. Nie jesteśmy pustymi w środku! To drugie, wielkie kłamstwo współczesności, które mówi, że musisz się zapełnić, musisz szukać ciągle nowych doświadczeń, że doświadczenia dają ci treść, że cię nasycą, dadzą ci spełnienie. Jest całkowicie odwrotnie. Jeżeli człowiek nie nauczy się mądrze wybierać, to jego sycenie prowadzi go do tragedii, do rozpaczy, do pustki. To jest coś, co trzeba również zrozumieć, że jesteśmy w ten sposób stworzeni, by być gotowi do przeżywania Tajemnicy. Wystarczy tylko zanurzyć się w siebie, w środek własnej tajemnicy.
Zmienić spojrzenie na siebie
Trzy Osoby Boskie - mówi Teresa - są wyryte, wyciśnięte w ludzkiej duszy. Kiedy człowiek dostępuje poznania Trójcy Świętej bezpośrednio, to wtedy wszystko się zmienia - punkt widzenia, odniesienia. Jest to zupełnie coś innego niż to, co poznajemy przez ciemną wiarę. Wewnątrz nas przebywa Trójca Święta! Może jednak to nie mieć żadnych następstw: nie zaczynam patrzeć na siebie inaczej, jedynie przyjmuję to do wiadomości, traktując jako kolejny news. A potrzeba tutaj zatrzymania, które nam zmienia spojrzenie na siebie: jeżeli jestem pełen Boga i Trójcy Świętej i to jest mi z natury dane - nie tylko z łaski, ale właśnie Bóg tak nas stwarza - to cały geniusz życia duchowego polega na tym, żeby wejść we własną tajemnicę, co tak mocno usiłował robić choćby św. Augustyn.
Chrystus-Oblubieniec rodzi pragnienie, nowy typ pragnienia - pragnienie Boga. I ono zaczyna dominować, co wcale nie oznacza, że od teraz mówię: „Żono, dzieci, odkryłem Pana Boga, więc good bye - mam ważniejsze sprawy!”. Człowiek odkrywa Boga w sobie, obok siebie i nagle staje się oczywiste, że jego życie jest nasączone Bogiem (por. Dz 17,28). Wszędzie Go dostrzega, pojawia się w nim łatwość kojarzenia. Ludzie, którzy kochają, mają taką inteligencję skojarzeń. Wszystko im przypomina ukochaną: kolor włosów, jakiś drobiazg, kwiaty, które lubi, ton głosu. Rozglądam się i widzę, słyszę to, co kocham. Człowiek, który odkrywa miłość Boga, rzeczywiście otwiera oczy na nowo. Dostrzega, że to wszystko jest nasączone Panem i to do niego „mówi” o Bogu. Natura staje się językiem Boga. To jest piękne.
Bóg naprawdę kocha
U Teresy również mamy do czynienia z gwałtownym narastaniem pragnienia bycia z Bogiem „na maxa”. Jej nie wystarczają półśrodki, odrobina, troszeczkę. Ona kocha do końca i chce do końca być z Bogiem. I to jest jej szaleństwo. Święta nazywa to konaniem z miłości: I widziałam siebie umierającą z pragnienia oglądania Boga i nie wiedziałam, gdzie szukać tego życia, chyba w śmierci (Życie 29,8). Taki jest paradoks świętych, że oni przede wszystkim chcą umrzeć. Na śmierć patrzą zupełnie nowymi oczyma (por. Flp 1,22-24). Dla nich jest to jedyna, ostatnia zasłona, która oddziela ich od Boga, nie zaś kara czy skutek grzechów. Mają potrzebę przeniknięcia tego, co kochają. W Piśmie Świętym pozostawione są ślady tego, że Bóg traktuje człowieka jako kogoś, kogo naprawdę kocha, jak oblubienicę. Znany jest tekst z Księgi Ezechiela: Oto przechodziłem obok ciebie i ujrzałem cię. Był to twój czas, czas miłości. Rozciągnąłem połę płaszcza mego nad tobą i zakryłem twoją nagość. Związałem się z tobą przysięgą i wszedłem z tobą w przymierze - wyrocznia Pana Boga - stałaś się moją. Obmyłem cię wodą, otarłem z ciebie krew i namaściłem olejkiem. Następnie przyodziałem cię wyszywaną szatą, obułem cię w trzewiki z miękkiej skórki, opasałem bisiorem i okryłem cię jedwabiem. Ozdobiłem cię klejnotami, włożyłem bransolety na twoje ręce i naszyjnik na twoją szyję. Włożyłem też pierścień w twój nos, kolczyki w twoje uszy i wspaniały diadem na twoją głowę. Zostałaś ozdobiona złotem i srebrem, przyodziana w bisior oraz w szaty jedwabne i wyszywane. Jadałaś najczystszą mąkę, miód i oliwę. Stawałaś się z dnia na dzień piękniejsza i doszłaś aż do godności królewskiej. Rozeszła się twoja sława między narodami dzięki twojej piękności, bo była ona doskonała z powodu ozdób, którymi cię wyposażyłem (Ez 16,8-14).
Zasadniczy moment
Jakże piękny to trop, mówiący o tym, że Bóg, który kocha, ma potrzebę przyozdobienia nas, uczynienia nas pięknymi. Jakże to wspaniałe, kiedy człowiek - w mistyce mówimy o duszy - chce się przypodobać Bogu! Podobnie się dzieje, gdy chłopak czy dziewczyna pragną pozyskać względy, kogoś zainteresować sobą i zachowują się tak, żeby ktoś na nią czy na niego zwrócił uwagę. To jest również część duchowego narzeczeństwa, o czym mówi św. Teresa (Twierdza VII 2,2). Zobaczmy, że to bycie miłowanym, a także sama miłość wiążą się mocno i idą dalej z Duchem Świętym, z Jego mocą. Co to znaczy kochać mocą Ducha? Kościół jest oblubienicą, Duch w nim mieszka, a więc także w naszych sercach. Odkryć siebie jako świątynię Ducha to jest nieprawdopodobna sprawa. Mamy przecież tyle różnych kompleksów, widzimy w sobie tyle defektów, wyrabiamy o sobie samych zdanie na podstawie tego, co inni myślą… - to bardzo ryzykowne (a nawet destrukcyjne). Natomiast jeżeli buduję obraz samego siebie w oparciu o Boga, to widzę przede wszystkim to, co jest podobne we mnie do Niego, a co jeszcze nie jest. I jeśli naprawdę kocham, to mam potrzebę rozstać się z tym, cokolwiek by to nie było, co się Bogu nie podoba. I to jest właśnie ten moment zasadniczy (nawrócenie).
Na czyje podobieństwo?
Człowiek potrzebuje podobieństwa. Lubimy ludzi do nas podobnych, mających podobne gusta, podobne poglądy, styl życia, zainteresowania… Podobieństwo z natury czyni innych sympatycznymi dla nas. Chcemy z nimi przebywać, spotykać się, dzielić swoimi pasjami, odkryciami. To podobieństwo jest nam potrzebne. Oczywiście może być też ono wielkim dramatem, jeżeli - to już trochę inny temat, który warto też prześledzić – przybiera formy idolatrii, czyli czynienia z siebie boga i wymaga się od wszystkich, żeby byli podobni do mnie: w moim świecie jest tylko to, co ja lubię, to, co ja szanuję, co uznaję za dobre i za warte życia. Gdy się pojawia ktoś z odmiennym zdaniem, to już go na wstępie ustawiam. Nie mówiąc już o polityce, o sporach - tu wręcz czasami ludzie aż „za łby się biorą”, gdy są różnice w poglądach. Często w ten sposób dominujemy nasz świat, bo ma być „tak, jak ja chcę”, na moje podobieństwo. W ten sposób kreuję się na boga. Kto ma w sporze rację? Wiadomo, że ja, niech no ktoś spróbuje tylko inaczej pomyśleć albo wybrać…
Wyznać miłość
Teresa przedstawia to podobnie. Myślę, że trzeba nam okryć tę drogę, można by powiedzieć mistyczną, która rządzi się miłością oblubieńczą. Teresa rozróżnia kilka jej etapów. Pierwszy z nich to zakochanie się, rozmiłowanie się Boga w człowieku i człowieka w Bogu. Tłumaczy to w 5. rozdziale Twierdzy: Gdy dwoje ludzi chce się połączyć węzłem małżeńskim, stara się naprzód wzajemnie poznać. A więc wchodzą w grę wspólne schadzki i rozmowy - współczesnym językiem powiedzielibyśmy, że chodzi o randki. Była taka przestrzeń w zamożnych posiadłościach, która nazywała się castillo de amor. Jest to określenie dla miejsca schadzek, gdzie dżentelmen zapraszał swoją umiłowaną, by tam jej wyznać miłość, obdarzać ją spojrzeniem, prezentami, pocałunkami, gdzie następowała wymiana miłosnych szeptów. „Izdebka”, o której mówi Ewangelia właśnie nosi podobny charakter (alkowa). Chrystus, używając tego obrazu, sugeruje: „Jeżeli chcesz być z Bogiem, który jest ukryty, to sam się ukryj” (por. Mt 6,1-18), a więc zachowaj intymność, nie epatuj swoją pobożnością, ale żyj w ukryciu. To jest piękna rzecz, którą trzeba odkryć.
Kiedy ludzie się poznają, szukają bliskości, cieszą się sobą, chcą ze sobą być, obdarowują się miłością, ona się wtedy wzmacnia. W rozmiłowaniu, o którym mówi Teresa, Bóg i dusza wyznają sobie miłość, człowiek chce kochać Boga i chce o tę miłość zabiegać. I wtedy życie duchowe już nie jest ascezą. Asceta myśli: jeszcze sobie dołożę dziesiątek różańca, odmówię zjedzenia słodyczy, pójdę do tej wrednej sąsiadki, pogadam z nią, bo jest tydzień miłosierdzia czy inna okazja (mamy różne formy pokutne). Dla niektórych całe życie jest pokutą (bo nie potrafią kochać). Bywa, że człowiek w swojej duchowości ma jednak potrzebę spotkania, wypowiedzenia swojej miłości. Wtedy droga duchowa przyjmuje formę coraz głębszego miłowania.
Zachować dla Niego czas
Następny etap to narzeczeństwo duchowe. Dusza - jak pisze Teresa w 6. mieszkaniu Twierdzy - zostaje zraniona miłością Oblubieńca. To znaczy pragnie i szuka sposobu, żeby zostać z Nim dłużej. I wtedy rodzi się piękna, miłosna potrzeba samotności i staranie, by zachować czas dla Boga. Oczywiście, mam swoje obowiązki związane z pracą, rodziną, ale mam też potrzebę, by spędzić czas z Tym, kogo w głębi kocham - z moim Bogiem. Człowiek wtedy inaczej rozumie samotność. Nie mylmy jej z osamotnieniem. Często przegrywamy, bo nie rozumiemy tego, gdy Bóg przychodzi do nas w zwiastunie samotności, upomina się o siebie, chce, by człowiek na chwilę był samotny dla Niego, był wyłącznie dla Niego. Powinniśmy takie chwile mieć i je pielęgnować. Teresa mówi, że w narzeczeństwie to idzie tak daleko, że człowiek wręcz kona z miłości. Napisała na ten temat piękną glosę:
Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę.
Miłość płonąca w głębi serca mego,
Ta miłość, która jest mym życiem, siłą –
zamknęła w wnętrzu mym Więźnia Boskiego,
Aby się szczęście moje dopełniło.
Lecz bliskość Jego wzmaga me cierpienia
i mej tęsknoty rozpala pożogę.
Aby Go ujrzeć bez zasłon ni cienia!
Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę.
Narzeczeństwo wiąże się z oświadczynami, z nałożeniem pierścionka czy innych kosztowności. Teresa mówi w drodze do małżeństwa duchowego o dwóch klejnotach: Chrystus w ramach oświadczyn podarował jej swój gwóźdź, którym został przybity do krzyża. To był pierwszy moment, w którym ona rozumie, że jest powołana do tego, żeby żyć na chwałę Chrystusa, bo właśnie tak jej powiedział: Zobacz ten gwóźdź: jest to znak, że od dnia dzisiejszego będziesz moją oblubienicą. Dotychczas na to nie zasługiwałaś, ale odtąd będziesz broniła mojej czci, nie tylko jako Stworzyciela i Króla, i Boga twojego, ale jako prawdziwa moja oblubienica. Cześć moja będzie czcią twoją i cześć twoja czcią moją (Sprawozdania 35).
Drugi klejnot otrzymała na pełnię małżeństwa duchowego, z obietnicą, że Chrystus uczyni wszystko, o cokolwiek poprosi: Na dowód tego dał mi i włożył na palec wspaniały pierścień z drogim kamieniem, jakby ametystem, którego blask jednak był zupełnie inny niż go tu mają podobne kamienie (Sprawozdania 38).
To bardzo piękny, wewnętrzny kontekst prawdy o miłości, która jest dbaniem o cześć Umiłowanego i o to, by nie pozwolić obrażać Go, umniejszać Jego roli. Rzeczywiście dzisiaj człowiek wiele cierpi z tego tytułu, jak się traktuje Boga. To powinna być część naszego bólu eklezjalnego, duchowego.
Przeobrażenie przez Boga
W ostateczności Teresa dostępuje małżeństwa duchowego z Bogiem. I z tym pojawia się zupełnie nowa jakość, bo o ile w narzeczeństwie mamy do czynienia z jeszcze niecałkowitym dopuszczeniem, tak w małżeństwie już jest pełne doświadczenie Boga, pełne Jego przyjęcie i pełne wydanie siebie. Człowiek nabiera niezwykłej odwagi względem łask, szczególnie łaski zjednoczenia, zostaje przyodziany w niesamowitą potęgę. Szatan przed taką duszą ucieka. Na tym etapie dokonuje się oczyszczenie z różnych słabości duchowych, „stary człowiek” zostaje całkowicie pokonany i wtedy następuje przeobrażenie w Boga przez łaskę. Nawet sobie nie uświadamiamy wspaniałości tego daru, kiedy osoba doznaje niewyobrażalnej piękności i mocy Boga, przeżywa najgłębszą Jego miłość, jest spełniona w największej, najgłębszej części istnienia. Staje się nosicielem Boga, takim Christoforos (wszystkim Krzysztofom trzeba pogratulować, że mają takie nośne imię).
W zjednoczeniu człowiek otrzymuje wszystko. Bóg spełnia każdą prośbę i takiej osoby nie da się już zatrzymać. Jest wiele pięknych, wspaniałych darów miłości, które małżonkowie sobie udzielają. Jest miłosny szept, wyznania miłosne, zapach umiłowanego (mistyka zapachów – coś nieprawdopodobnego!), czułość, poczucie obecności w najgłębszej istocie, zachwyt wobec piękna, pocałunek miłości, falowanie włosów (mistyka też mówi o takich łaskach) i są sadzawki Cheszbonu, które odbijają niebo. Myślę, że - podążając za teologią św. Teresy, jej odkrywaniem tajemnicy Boga, kiedy czyni to w ramach miłości ludzkiej, tej naszej, zrozumiałej, najpiękniejszej - do tego jesteśmy powołani, żeby miłością Boga nasączyć miłość małżeńską, miłość do bliźniego. Często przeżywamy takie rozdwojenie: albo Bóg, albo człowiek. Myślę, że warto sięgnąć do Teresy, by nauczyć się odwagi myślenia niekonwencjonalnego. Potrzeba nam ściągania nieba na ziemię i przenikania nim ziemskich, zwyczajnych sfer. Nasze domy powinny być mistyczne, pełne Boga, pełne obecności, która uzdrawia, uwalnia, budzi do miłości. Otwierać oczy z miłości, patrzeć na drugiego z miłością - to są trudne rzeczy, bo uczymy się przez kontekst naszych przeżyć, doświadczeń i często nie mamy odwagi inaczej spojrzeć czy też zmienić sceny, żeby kochać inaczej albo w taki sposób, który pozwala nam zostawić to, co nas krępuje czy zniewala.
Niech miłość Boga, miłość Oblubieńca stanie się naszym ideałem! Pytajmy Ducha Świętego, pytajmy Maryi, pytajmy mistrzów życia duchowego, św. Teresy, jak to zrobić. Chętnie nam pomogą, tylko musimy mieć w sobie odwagę do postawienia pierwszego kroku, otwarcia serca, zgody na to. Inaczej trudno jest Panu Bogu działać, jeżeli manipulujemy naszą wolą. Niech to będzie piękny czas odkrywania miłości głębokiej, bezkresnej, Boskiej, która czeka na nas i chce pochłonąć nasze życie, wypełnić je i nadać temu zupełnie nowe znaczenie.
Tekst został autoryzowany.
Polecane konferencje
Wejść w tajemnicę człowieka
Rozmawiamy w czasie głoszonych przez Ojca rekolekcji, zatytułowanych „Jan od Krzyża – przewodnik na trudne czasy”. ...
Tylko Bóg ze śmierci wyprowadza życie cz.I
Z o. Mariuszem Kwiatkowskim MI, kapelanem Szpitala Pediatrycznego Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki rozmawia ...
Scalić człowieka
Z o. Karolem Meissnerem, benedyktynem, lekarzem i teologiem, autorem wielu publikacji dotyczących etyki ...