Powiedz o tym Jezusowi

Chciałam złożyć świadectwo uzdrowienia w sakramencie pokuty i pojednania, które to dokonało się na rekolekcjach z o. Józefem Witko OFM, w lutym 2020 roku w Toruniu.
Jestem osobą, która 22 lata temu przeszła przeszczep szpiku kostnego z powodu białaczki. Przeszczep się przyjął, ale nastąpiło powikłanie zajmujące kilka układów, które nazywa się przeszczepem przeciwko gospodarzowi. Co jakiś czas z tego powodu stan mojego zdrowia się pogarszał i ujawniały się kolejne choroby autoimmunologiczne. Mówiłam wtedy, że przeszczepiłam się, aby być zdrowa, a tymczasem jestem cały czas chora i nie jest to życie tylko wegetacja i że wolę umrzeć niż żyć. Nie zdając sobie z tego sprawy, co robię, wypowiadając te słowa, powtarzałam je wiele lat.
Kiedy w 2019 roku została u mnie wykryta miastenia (choroba neurologiczna) i wynik przeciwciał ją potwierdził, byłam załamana. Przyjmowałam leki, ale duchowo byłam znów pogrążona w ciemności i rozpaczy, że mam jakąś kolejną chorobę, która w swym przebiegu prowadzi do śmierci.
Kiedy z koleżankami zapisałyśmy się na rekolekcje z o. Witko w lutym 2020 roku, na kilkanaście dni przed nimi poróżniłyśmy się ze sobą tak bardzo, że nie miałyśmy ochoty na nie jechać. We trzy mamy tego samego kierownika duchowego, który o wszystkim wiedział. W dniu wyjazdu każda na siebie „najeżona” dostała maila od naszego kierownika duchowego, w którym pisał on, że szatan chce nas rozdzielić, abyśmy nie pojechały na te rekolekcje. Kiedy wszystkie trzy przeczytałyśmy tego maila, nasze serca zostały uwolnione od złości na siebie.
Następnego dnia w przerwie przedpołudniowej rozmawiałyśmy we trzy o tym, jak Bóg działa przez swoje Słowo, sakramenty i przez o. Witko. Wtedy jedna z nich powiedziała do mnie: „Aniu, idź do spowiedzi i powiedz Jezusowi o swojej chorobie”. Kontynuując swoją wypowiedź, próbowała mi powiedzieć, że w konfesjonale jest żywy Jezus, tylko „przykryty człowiekiem” w postaci księdza. Mówiłam do niej, że to wszystko wiem, ale coś zaczynało się dziać w moim sercu. Koleżanki nadal rozmawiały ze sobą, a ja toczyłam walkę w sercu: „Jak mam iść i powiedzieć o chorobie? I co wtedy?”. Uświadomiłam sobie, że słowa, które wypowiadałam wiele lat: „Wolę umrzeć niż żyć. To nie życie, tylko wegetacja” – to jest rzucone przekleństwo na samą siebie, ponieważ te wszystkie choroby są chorobami z autoagresji, czyli - krótko mówiąc - polegają na tym, że organizm sam siebie zwalcza.
Coś mnie w tym momencie „wykopało” z miejsca i pobiegłam do spowiedzi. Kiedy stałam w kolejce, tocząc ogromną walkę, mój telefon przypominał mi, że mam wziąć tabletkę na miastenię. Nie mogłam się po nią cofnąć, bo z jakiegoś powodu nie mogłam wrócić na swoje miejsce. Stałam tylko i czekałam na swoją kolej do spowiedzi.
Kiedy uklęknęłam przed kapłanem, odmówiłam formułę spowiedzi i powiedziałam: „Ja tu przyszłam do Jezusa”. Powiedziałam to w taki sposób, jak bym mówiła do tego kapłana: „Księże, przesuń się, bo ja tu do Jezusa przyszłam i z Nim muszę pogadać”. To doświadczenie było tak niesamowite, że żadne słowa nie oddadzą tego, co się wtedy dokonało. Ksiądz (myślę, że pierwszy raz się spotkał z taką formą spowiedzi), trochę zażenowany, udzielił nauki i rozgrzeszenia, zadając mi pokutę.
Kiedy odeszłam od konfesjonału, czułam fizycznie, że wydarzyło się coś, czego ludzki rozum nie jest w stanie wytłumaczyć. Wracałam na miejsce na ugiętych, trzęsących się nogach i z bijącym mocno sercem, jakby chciało wyskoczyć, a mój telefon z uporem przypominał mi, abym wzięła tabletkę. Kiedy dotarłam na miejsce, moje koleżanki, patrząc na mnie, pytały się, co się stało, bo było po mnie widać jakąś dziwną zmianę.
W 2021 roku wykonałam ostatnie badanie, które potwierdziło, że jestem zdrowa. Chwała Panu za Jego nieskończoną miłość do nas, wątpiących! Ta sytuacja nauczyła mnie, że Bóg jest żywy i prawdziwy i co najważniejsze: mówi do nas ustami kapłana w sakramencie pokuty i pojednania.
Anna