Tkać relację z Bogiem

Po raz kolejny gościmy Ojca w Toruniu na rekolekcjach. Ojcze, dziękujemy za słowo, które do nas głosiłeś z taką mocą. Wielokrotnie usłyszeliśmy, że Bóg daje nam wybór, kładzie przed nami życie i śmierć, szczęście i nieszczęście. Jak wybierać w naszej codzienności życie i szczęście?  
W Księdze Powtórzonego Prawa, gdzie Bóg mówi: Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście (30,15), On sam nam podpowiada: „wybierz życie” (zob. Pwt 30,19), więc z wyborem, zastanawianiem się, nie powinniśmy mieć żadnego problemu. To żadna tajemnica, że życie niesie ze sobą całe bogactwo dla człowieka, jego psychiki, duszy, ciała, relacji, bo tam, gdzie jest życie, wszystko rozkwita, jaśnieje blaskiem, a gdzie jest śmierć, tam nie ma życia i oprócz bólu i cierpienia tak naprawdę nie ma nic. Śmierć niszczy wszystko, dlatego kiedy słyszymy te słowa, że Bóg daje nam wybór, to powinniśmy również usłyszeć, co wybrać, bo Bóg wie, co dla nas jest dobre. Podobnie w Księdze Syracha jest powiedziane, że Bóg dał nam wybór: po co wyciągniemy rękę, to nam będzie dane. W tym wyborze, mimo że Bóg nam podpowiada, co mamy wybrać, jesteśmy wolni. Oczywiście, żeby wybrać tak, jak Bóg nam wskazuje, musimy Mu ufać, że to jest dla nas dobre. Myślę, że każdy z nas na tyle doświadcza w swoim życiu dobra, że raczej świadomie zła nie wybiera. Jeśli zaś wybiera zło, to nieświadomie lub nie wie, że to dla niego będzie kończyć się śmiercią.

O ten wybór dobra często toczy się walka duchowa w nas. Mówił też Ojciec, że ważne jest to, na co patrzymy, czego słuchamy, co wpuszczamy do naszego serca czy myśli. Ważne jest zatem postawianie na  granicy straży. W jaki sposób mamy to zrobić?    
Zgadza się, bo znowu Księga Przysłów mówi nam, że człowiek jest taki na zewnątrz, jaki jest w środku, czyli jak myśli w swoim sercu, taki też prezentuje się na zewnątrz. To, jak myślę, zależy przede wszystkim ode mnie, ale wiemy, że na każdego z nas mają wpływ różne czynniki, np. media, inni ludzie, różne sytuacje. Jeżeli docierają do nas negatywne informacje, sytuacje, jeśli jest w życiu dużo zła, to każdy z nas - może nie w sposób bezpośredni, ale pośrednio - godzi się na zło, które zasiane zostało w ten sposób w sercu i będzie później wydawać plon. Słucham złych wiadomości nie po to, aby doświadczać zła, ale pośrednio już jakoś się godzę na jego złe owoce. Jeśli doświadczam złej sytuacji, a mam problem z wiarą, to będę czuł się źle, będę się martwił, wpadał w złość, gniew. Wiele rzeczy, które do nas docierają, pośrednio mają ogromny wpływ na nas. Jeśli jednak mam wiarę i słucham Słowa Bożego - a Jezus mówi: „Uważajcie na to, czego słuchacie!” - to wtedy mam tę świadomość, że nie każda informacja jest dla mnie dobra i przyniesie mi dobro. Jedna z zasad życia duchowego brzmi: „Co siejesz, to zbierasz”. Jeżeli media sieją w moim umyśle negatywne wiadomości, jeśli życie, które przeżywam bez wiary, niesie ze sobą negatywne doświadczenia, czy ludzie, z którymi się spotykam, narzekają, martwią się, więc jakiś ładunek zła niosą ze sobą, to przebywając z tymi osobami, słuchając tych wiadomości - może nie w sposób bezpośredni, ale już pośredni - godzę się na to, żeby w moim życiu zrodziły się złe owoce. Słowo Boże mówi: „Masz wybór. Wybierz to, co przyniesie ci dobry owoc!”. Jeśli chcesz, żeby w twoim ogródku rosła marchewka, siejesz marchewkę, a nie kąkol; jeśli chcesz, żeby twój ogródek ładnie wyglądał i siejesz w nim warzywa, to nie pozwolisz, żeby ktoś przyszedł i zasiał tam chwasty. Nie pozwolisz mu na to, jeśli wiesz, że ten człowiek chce to zrobić.
Dlatego jeśli masz świadomość obecności Boga, który jest dobry, nie gódź się na tę sytuację, nie przyjmuj złej nowiny. Postaw opór, nie pozwól, aby ten człowiek lub okoliczności miały zły wpływ na ciebie. Nie ulegaj temu, bo to nie przyniesie ci dobra. Jeżeli z wiarą sprzeciwiamy się tym wiadomościom, złym sytuacjom czy nawet ludziom, którzy są negatywnie nastawieni do życia, to nasze serce jest wolne, te złe treści nie mają do niego dostępu. Pozostają na zewnątrz i nie zrodzi się pod ich wpływem w nas ani zgorzknienie, ani lęk czy zmartwienie. Natomiast jeśli nie mam wiary, to sobie z tym nie poradzę, bo tego jest za dużo: idę do pracy - tam będą narzekać, przychodzę do domu - jest trudna sytuacja, jakieś nieszczęście, choroba, czy sąsiedzi stają przeciwko mnie. Gdy to wszystko się skumuluje, a nie mam wiary, nie poradzę sobie, to zło mnie powali i w konsekwencji będę wydawał negatywne owoce - zgorzknienie, lęk, niepokój, zmartwienie, a to z kolei może procentować jakąś chorobą czy innymi problemami.

Ojciec powiedział, że wiara rodzi się ze słuchania, czyli tym, co powinniśmy siać w swoim sercu, jest Słowo Boże.
Jezus, mówiąc „Przypowieść o siewcy”, pokazał nam, co dzieje się z ziarnem, które pada na różne rodzaje gleby i, tłumacząc później tę przypowieść swoim uczniom, zwrócił uwagę, że ziarnem jest Słowo Boże. Skoro ono jest jak ziarno, więc jeśli będę je siał, zawsze spodziewam się z niego dobrego owocu i to obfitego - jeśli padnie na właściwe serce, które jest otwarte i chętne, aby słuchać. 

Pismo Święte, którym Ojciec się posługuje, pełne jest podkreśleń, słów – jak się domyślam - ważnych, którymi Pan Bóg mówił do Ojca. To jest też dla nas wskazówka, żebyśmy czytali, medytowali, kontemplowali Słowo Boże codziennie, żebyśmy – jak Ojciec powiedział - nie tylko szukali w nim ratunku, gdy doświadczamy jakiś trudności, przeciwności, ale karmili się nim zawsze, by ono stało w naszym sercu na straży, nie dopuszczając zła do siebie.  
Zgadza się. Warto pamiętać o tym, że ta zasada siania i zbierania jest ogromnie ważna i to, żeby zebrać na jesień zdrowie, muszę już teraz siać Słowo Boże, które mówi o uzdrowieniu. Jeżeli jestem w potrzebie, przyjdzie choroba i dopiero wtedy zacznę siać Słowo Boże, to mogę się spodziewać zbiorów, ale później. Po drugie, wiara rodzi się z tego, co się słyszy, więc jeśli chcę wierzyć, że Bóg mnie uzdrawia, że Słowo ma moc uzdrowienia, to muszę je czytać tak, aby je słyszeć. Kiedy przychodzi jakiś problem, to Słowo Boże mówi: musisz mieć wiarę, według wiary niech wam się stanie! (Mt 9,29b). Ale żeby była w nas wiara, to w tym momencie musi być w nas Słowo, bo Pan wraz z nim daje też łaskę wiary. Jeżeli czytam je w trudnej sytuacji, to wówczas Bóg mi daję łaskę, bym uwierzył, że Jego Słowo ma wpływ na sytuację, w jakiej się znajduję, na chorobę, która mnie dotyka, na nałóg, który chce mnie związać. Człowiek, który nie ma wiary, nie będzie umiał zastosować tego Słowa w konkretnej sytuacji. On może je nawet znać na pamięć, może rozumieć znaczenie poszczególnych wyrazów, jaki jest kontekst historyczny danego fragmentu Biblii, ale nie będzie umiał zastosować go w taki sposób, aby ono zadziałało w jego konkretnej sytuacji. Ten zaś, który ma wiarę, otrzymuje zrozumienie, jak dane Słowo zastosować, aby sytuacja uległa zmianie, żeby wyjść z choroby, zniewolenia czy innego problemu. Jezus pokazuje mi, co zrobić. Nawet jeśli wszystkie drzwi są zamknięte, to zobaczę, że Bóg otworzy okno, żebym uciekł z tej pułapki.

Bardzo też wybrzmiało na tych rekolekcjach, żeby modlitwę czynić takim miejscem spotkania z Jezusem, żeby dać Mu się kształtować, przemieniać. Abyśmy potrafili patrzeć na świat Jego oczyma, kochać ludzi tak jak On kochał, potrzebne jest to przebywanie w Obecności Boga. Jak w życiu codziennym możemy to praktykować?      
Warto pamiętać, że są różne formy modlitwy: prośby, uwielbienia, dziękczynienia, adoracji, ale zachęcam do tego, żeby nie traktować modlitw jako narzędzia, dzięki któremu będziemy coś mogli wymusić na Bogu. Pojawia się czasem takie myślenie, że gdy jestem w potrzebie, wtedy znajduję jakąś modlitwę, która „działa”, ma moc i Bóg, który nie chciał mi do tej pory czegoś dać, pod jej wpływem ulegnie, będzie musiał dać. Takie podejście do modlitwy, kiedy proszę w różnych intencjach i oczekuję, że Bóg zadziała, nie jest dobre. Oczywiście, każda modlitwa jest dobra, kiedy zmienia mój sposób patrzenia na życie, na Boga.
Zachęcam, by potraktować modlitwę jak spotkanie, w czasie którego tkam relację z Bogiem. Czy będę adorował, czy wielbił, czy dziękował, to zawsze powinno mi chodzić o budowanie relacji z Nim, a nie żeby coś od Niego uzyskać. Nawet jeśli będę miał jakąkolwiek potrzebę, to będzie ona pretekstem, aby się spotkać z Bogiem, a nie celem spotkania. Nie będę potrzebował Boga tylko po to, żeby coś dla mnie zrobił, ale dlatego że się z Nim dobrze czuję, bo On mnie kocha, bo On chce, żebym był z Nim. W słowie „spotkanie”, jest ukryte słowo „tkanie”. To też mi jakoś podpowiada, że moje spotkanie z Bogiem jest sposobem na tkanie z Nim relacji. Oczywiście, gdyby Bóg tego nie chciał, to moje wysiłki nic by nie przyniosły, ale ponieważ to On pragnie mieć relację ze mną, dlatego posłał swojego Syna, Jezusa, aby usunął grzech, który był na przeszkodzie tej relacji, zniszczył go. Skoro Bogu tak bardzo zależało na tej relacji, że dał swojego Syna na ofiarę za mój grzech, to każda modlitwa jest dla mnie taką okazją, aby w tym spotkaniu uświadomić sobie, że On o wiele bardziej ode mnie pragnie być obecny w moim życiu. Ta świadomość spotkania i tkania relacji pozwala później wrócić do codziennych zajęć i poradzić sobie z wieloma innymi rzeczami, bo wiem, że Bóg jest ze mną. W każdej relacji, nawet tej ludzkiej, jest coś takiego, że ten, który ma większe możliwości, mówi: „Jak będziesz w potrzebie, daj znać, możesz liczyć na mnie, pomogę ci”. Więc jeśli mam kogoś, z kim mam dobrą relację, na przykład ten ktoś jest biznesmenem, a potrzebuję pieniędzy, bo brakuje mi na prąd czy na żywność, to on mi powie: „Daj mi znać, jak będzie trzeba. Zapłacę ten rachunek, nie martw się, tylko daj mi znać”. Jeśli mam lekarza jako przyjaciela, to gdy przydarza się choroba, on też powie: „Gdy będziesz w potrzebie, daj znać, pomogę ci”. W relacji z Bogiem jest podobnie: kiedy się z Nim spotykam, On, który jest większy ode mnie, mówi mi: „Licz na Mnie. Będziesz w potrzebie, daj mi znać”. Oczywiście Bóg o tym wie, ale On się też nie narzuca. Chce, żeby Mu o tym powiedzieć.
Kiedy przychodzę do Niego na spotkanie, moja potrzeba jest drugorzędna, ale On zna moje serce i już wie, czego mi potrzeba. Jezus powiedział: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie (Mt 6,7-8a). Jeżeli mam dobrą relację z Bogiem, to spotykając się z Nim na modlitwie, nabieram pewności, że On już wie o moich potrzebach, więc nie proszę, tylko Mu dziękuję. Dziękuję, bo On wychodzi z inicjatywą. Podobnie jest w relacjach międzyludzkich: przychodzę do biznesmena, który jest moim przyjacielem, a on już wie, że jestem w potrzebie i mówi: „Weź te pieniądze, przydadzą ci się”. Nawet nie zdążyłem go poprosić, on już to wie. Myślę, że mając takie podejście do modlitwy, będę pewny, że Bóg mnie zawsze wysłuchuje, bo On pierwszy wychodzi z inicjatywą, żeby mi pomóc.
Powiedział Ojciec, że modlitwa jest przede wszystkim czasem spotkania z Jezusem, żeby On mógł przemieniać moje serce. Moja rola to wzbudzić w sobie postawę ufności, że jeżeli powierzę Mu siebie, On sam o mnie troszczyć się będzie.
W spotkaniu najważniejsze jest zainteresować się z osobą, z którą się spotykam, a nie mówienie jej wyłącznie o sobie. Na rekolekcjach często rozmawiam z osobami, które mi pytają: „Co mam zrobić? Moja koleżanka przychodzi do mnie i ciągle mówi o swoich problemach. Ona nie jest zainteresowana mną, moimi sprawami, mówi tylko o sobie. Kiedy próbuję coś jej powiedzieć, ona stwierdza, że to, czego doświadczam, to nic, wobec jej sytuacji. Mam jej już dość, bo też chciałabym się podzielić z kimś swoimi problemami, żeby ktoś mnie wysłuchał, a ona nawet do tego nie dopuszcza”. W relacji, jeśli nam na kimś zależy, ważne jest, żeby słuchać tego, z kim się spotykamy. Bóg - Ten, który jest większy - ciągle do nas mówi i ma więcej do powiedzenia mnie, niż ja Jemu. Ale On też mi daje czas, żeby się wypowiedzieć. To nie jest wyłącznie monolog.
Kiedy przychodzę na spotkanie z Bogiem i uświadamiam sobie, że On jest, to rodzi się we mnie uwielbienie, a przy uwielbieniu - jak Katechizm Kościoła katolickiego podaje - pojawia się wdzięczność. Gdy mówisz: „Boże, jaki jesteś dobry”, nagle sobie przypominasz, że żyjesz i dziękujesz Mu za tę łaskę dzisiaj; mówisz: „Boże, jesteś Tym, który uzdrawia” i wówczas sobie uświadamiasz, że coś cię bolało, ale już nie czujesz bólu, więc dziękujesz Mu, że cię uzdrowił. Więc kiedy przychodzę na takie spotkanie, patrząc na Boga, zaczynam oddawać Mu chwałę. Mówię, kim On jest i dostrzegam to, co On czyni dla mnie. Dzięki temu diabeł nie okłamie mnie, nie powie, że Bóg mnie nie kocha lub nie przychodzi mi z pomocą, bo mam dowody na to, że jest całkiem inaczej. 
Wdzięczność pojawia się przy uwielbieniu. Ono pomaga też odkrywać to, co w życiu codziennym może nam umknąć, np. że przestała nas boleć głowa. Niewierzący powie, że samo przeszło, wierzący - byłem na spotkaniu z Bogiem, On mnie uzdrowił.
Nie mamy myśleć o swoich problemach, Pan Jezus sam się nimi zajął. Jezus nas kocha i chce być przez nas kochany i w tym spotkaniu o to chodzi przede wszystkim, żebyśmy się uczyli miłości, przyjmowali miłość Jezusa, która nas przemienia i uzdalnia, żebyśmy się kochali wzajemnie.
Jezus powiedział, że mamy stać się jak dzieci. Dziecko, gdy jest chore, ma rozpalone czoło, nie mówi tego mamie, bo ona już widzi i od razu reaguje: myśli o lekach czy o pójściu do lekarza. Ona, zanim dziecko cokolwiek powie, już wie, co zrobić. Ono tylko w zaufaniu się temu poddaje. Tak samo powinno być z nami w spotkaniu z Bogiem: naszą rolą jest uwielbiać Go i dostrzegać Jego miłość, a On o wszystko się zatroszczy, bo jest dobry. Człowiek dobry nie przejdzie obojętnie obok osoby chorej, nawet tej, która jest mu obca, a co dopiero, kiedy to jest przyjaciel, a tym bardziej Jezus. On z pewnością nie przejdzie obok obojętnie. On chce nam dawać dowody swojej miłości, dał jej dowód na Krzyżu, ale też wiele razy w codziennym życiu. Skoro nas nie opuścił, nie zostawił samych, to Jego obecność nie jest statyczna, ale dynamiczna. On porusza się, dotyka nas, leczy - taka jest Jego natura. W Jego naturze, woli, leży to, że On chce uzdrawiać, uwalniać. Nawet wstępując do nieba dał też uczniom taką władzę, bo chce dalej to czynić przez człowieka. Chce to czynić, bo kocha, bo Mu zależy na nas. Kiedy się z Nim spotykamy na modlitwie, możemy sobie uświadomić Jego miłość, że to On się o nas troszczy, a my jak dzieci przychodzimy i doświadczamy Jego dobroci, dziękując za nią.

Wielokrotnie podczas rekolekcji, kiedy wspólnie się modlimy, uwielbiamy Boga, wtedy doświadczamy wolności, radości w Duchu Świętym. Jak w codzienności nie tracić tej pełni?  
Kiedyś Gedeon - to jest historia ze Starego Testamentu, opisana w szóstym rozdziale Księgi Sędziów (zob. Sdz 6,11-24) - znajdował się z narodem izraelskim w trudnej sytuacji. Madianici napadali na ich ziemie, niszczyli plony, dokonywali mordu i on, aby przeżyć, młócił zboże, by je później przed nimi ukryć. W tym czasie przyszedł do niego Anioł Pański i powiedział: „Pan z tobą, dzielny wojowniku!”. Wtedy Gedeon odpowiedział: „Jak to możliwe, żeby Pan był ze mną, skoro tyle zła się dzieje, tyle niesprawiedliwości? Gdzie są te cuda, o których opowiadają nasi ojcowie?”. Anioł odrzekł mu: „Gedeonie, idź z tą siłą, którą posiadasz i rozpraw się z tym złem”.
Warto uświadomić sobie, że w nas jest Pan, w tobie jest Pan. Ile razy w trakcie mszy świętej słyszymy: „Pan z Tobą”? Święty Jan w swoim liście pisze, że większy jest Ten, który w was jest, od tego, który jest w świecie (1 J 4,4b). Słowo Boże nam przypomina, że w nas jest Ktoś o wiele potężniejszy, czyli Bóg, tym bardziej, jeśli przyjmujemy Go w Komunii świętej, gdzie jest cały ze swoim życiem. Kiedy żołądek strawi postać chleba, to nie znaczy, że Pan przestaje z nami być. On dalej jest z nami. Siostra Faustyna kiedyś zadała Jezusowi pytanie, jak długo jest z nami po Komunii świętej. On odpowiedział: „Tak długo, jak zechcesz. To od was zależy”. Świadomość Bożej obecności jest tak ważna, bo jeśli to wiem, to diabeł tak naprawdę nic mi nie zrobi. Jeśli wiem, że mam światło, to tym światłem się posługuję, gdy jest ciemno; jeśli wiem, że mam chleb, a jestem głodny, to zaspokoję swój głód; jeśli jestem spragniony i wiem, że mam wodę, to się napiję. Jeśli wiem, że Pan jest ze mną, to się nie lękam tego, co się może przydarzyć na zewnątrz, w różnych sytuacjach. Mało tego, mając Jezusa w sobie, święty Paweł pisze: „mogę czerpać, oprzeć się a Nim”, bo On jest większy, mogę liczyć na Niego. W danej sytuacji liczę na Jezusa: nie mam miłości, ale mogę się posłużyć Jego miłością, nie mam swojej cierpliwości - chcę skorzystać z Jego cierpliwości, nie mam wiary - mogę oprzeć się na Jego wierze. Jezus mówi: „Bierz, co chcesz. Co jest Moje, to i twoje, tylko korzystaj”. Jeżeli mam świadomość tego, co posiadam, mogę tego użyć w sytuacji, w której się znajdę. Dzisiaj mogę potrzebować cierpliwości, jutro może radości, a za parę dni może uzdrowienia. Wszystko to jest w Jezusie. Mogę z Niego czerpać, jeśli mam z Nim relację, wiem, kim jest Jezus dla mnie. W relacji przyjacielskiej tak się dzieje, że się bierze bez skrępowania.

Jeżeli jestem w relacji z Jezusem, to czy mogę Go też zanieść innym, tym, do których mnie Pan Bóg posyła?
To jest niezwykłe, bo Jezus chce, żebyśmy nieśli Go tym, którzy nie chcą do Niego przyjść. Sama adoracja ma taki wymowny przekaz. Patrzę na Pana Jezusa w monstrancji. Jezus, wiadomo, jest pod postacią Chleba i aby móc patrzeć na Niego, potrzebujemy jakiegoś narzędzia, które nam będzie trzymać Jezusa przed naszymi oczami. Taką funkcję pełni monstrancja. Ona też umożliwia kapłanowi pójście z Najświętszym Sakramentem ulicami miasta, jak to jest na Boże Ciało. Obecność Jezusa w Eucharystii, kiedy się z Nim spotykam, zobowiązuje mnie do tego, żeby być jak monstrancja. W słowie „obecność” jest ukryte słowo „noś”, jakby Pan niejako mi rozkazywał: „Skoro spotykasz się ze Mną, to noś Mnie i zanieś tam, gdzie ludzie są w potrzebie, bo chcę też ich uzdrowić”. Nie wezmę Najświętszego Sakramentu, bo nie o to chodzi, ale Pan mówi: „Weź Mnie w sobie i zanieś innym”. Pan Jezus powiedział: „Uzdrawiajcie chorych, uwalniajcie zniewolonych, błogosławcie, a nie złorzeczcie, dawajcie, a będzie wam dane”. W ten sposób prosi: „Ty mnie tam zanieś i pozwól, że Ja przez twoje ręce tej osobie pomogę, nakarmię ją, jeśli jest głodna, twoimi rękami, uzdrowię poprzez ciebie”. Więc muszę się otworzyć na uzdrowienie - oczywiście wierząc, bo jak ktoś nie wierzy, to będzie się modlił o uzdrowienie, ale nie będzie uzdrawiał. Pan Jezus przecież powiedział: „Jeśli będziecie mieć wiarę, położycie na chorych ręce, a ci odzyskają zdrowie”. Warto sobie uświadomić, że Jezus na nas liczy. On mógłby iść w sposób bezpośredni do tej osoby, ale tak chciał, żeby Jego działanie było za pośrednictwem człowieka. Przebaczenie grzechu, spotkanie w Eucharystii z Jezusem przychodzi przez posługę kapłana. Życie przychodzi przez człowieka, Boże życie może zaistnieć w nowym stworzeniu, ale właśnie przez człowieka. Rodzice przekazują wiarę dzieciom. Bóg działa przez człowieka i dlatego Jemu bardzo na tym zależy.
Jeśli twój współmałżonek, syn czy córka nie przyjdą do Jezusa, to On liczy na ciebie: „Ty przyszedłeś. Teraz weź Mnie i zanieś im”. Ale, jak mówi Jezus do swoich uczniów, najpierw pokażcie w swoim życiu, że Go macie, a później o tym powiedzcie. I z tym jest najtrudniej, dlatego że bardzo często ludzie czynią to odwrotnie: od razu mówią o Jezusie i to wywołuje sprzeciw. Jezus powiedział: „Nie rzucajcie pereł przed wieprze, bo nie dość, że je podepczą, to jeszcze was zaatakują” (zob. Mt 7,6). I najczęściej tak się dzieje. Jezus chce, żebyśmy swoim życiem pokazali, że On jest Bogiem wszechmogącym. Łatwiej jest tak powiedzieć, niż swoim życiem to pokazać. Kiedy choruję, kiedy mam problem, kiedy ktoś mnie przeklina, wtedy mam pokazać, że Bóg jest wszechmogący i działa we mnie. Ludzie, widząc, że tej osobie, która tak cię skrzywdziła, przebaczyłaś, albo że była choroba, a powróciłaś do zdrowia i mam okazję powiedzieć, że to się stało dzięki Jezusowi. Najważniejsze jest to, bym trwał przy Chrystusie. On jest wtedy we mnie i mogę swoim życiem dawać o Nim świadectwo.
Bardzo często na rekolekcjach powtarzam ludziom, że jeżeli rodzi w tobie pragnienie modlitwy za współmałżonka czy za dziecko, to znaczy, że Pan Bóg chce najpierw ciebie nawrócić, to znaczy, że jesteś nienawrócony, nienawrócona, że On posługuje się tą sytuacją, żeby ci zwrócić uwagę: „Potrzebujesz spotkania ze Mną, musisz się zmienić, bo źle zabierasz się do tego, bo krytykujesz, atakujesz, złościsz się za to, że nie chodzą do kościoła, nie modlą się. Tak bardzo ci zależy na nich, że zapominasz, że Mnie o wiele bardziej i że to Ja za nich umarłem, to Ja jestem Zbawicielem ich, a nie ty”. Nie jesteś zbawicielem dla swojej rodziny, to Jezus ją zbawił. Ludzie bardzo często chcieliby zastąpić Jezusa i robią wszystko, żeby ich bliscy byli zbawieni. Raczej nieświadomie zapominają oni, że Zbawiciel już tego dokonał, że oni już są zbawieni, tylko trzeba im teraz umożliwić przyjęcie tego zbawienia. I to jest moja rola, żeby tak objawić Boga w swoim życiu, żeby oni „zechcieli chcieć”. Zobaczą wszechmoc Bożą, miłość w twoim życiu i zapragną tego samego.
Ojcze, moglibyśmy tak jeszcze rozmawiać i liczymy na kolejną rozmowę niebawem. Na koniec jeszcze poprosimy o błogosławieństwo dla wszystkich, którzy będą ten wywiad czytać.
Niech mocą tego świętego znaku, który wskazuje na mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, na Jego niepojętą miłość do człowieka, każdy, kto czyta tych słów, niech będzie teraz dotknięty, uwolniony, uzdrowiony, a doświadczając miłości Boga, niech jak światło jaśnieje w ciemnościach. Niech jaśnieje Bożą miłością w rodzinie, w pracy, na ulicy, wszędzie tam, gdzie się znajdzie w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Toruń, 21 sierpnia 2022 r.
Tekst został autoryzowany.