Wejść w tajemnicę człowieka
Rozmawiamy w czasie głoszonych przez Ojca rekolekcji, zatytułowanych „Jan od Krzyża – przewodnik na trudne czasy”. Po raz pierwszy gościmy w Toruniu karmelitę i być może duchowość karmelitańska dla wielu jest nieznana. Chciałabym więc Ojca najpierw zapytać, co szczególnego ma w sobie ta duchowość? Przypomina mi się Karol Wojtyła, w życiu którego właśnie lektura tekstów Jana od Krzyża odegrała bardzo ważną rolę.
Pierwotnie Karmel był związany z Palestyną, z prorokiem Eliaszem i naśladowaniem jego prorockiego stylu życia, całkowicie oddanego Bogu. W XII w. pojawili się tam krzyżowcy. Mamy więc wpływy duchowości rycerskiej, rycerskiego etosu, który pierwotną walkę o Ziemię Świętą, zachowanie chrześcijaństwa na ziemi Pana, przeniósł na walkę duchową. Karmel czerpie też wiele z Ojców pustyni, czyli duchowości z IV-VII wieku, w której ludzie gorliwi chcieli poświęcić się Bogu i wychodzili na miejsca niezamieszkałe, by tam toczyć walkę z demonem, naśladując Chrystusa na Pustyni Judzkiej. Życie pustelnicze rozwinęło się również w Egipcie, Kapadocji i również w okolicy Karmelu. Częścią eremitów na górze Karmel byli pielgrzymi, a więc obejmuje ona też duchowość tych, którzy wybierali się w długą, świętą podróż. Do świętości doprowadzało cierpliwe znoszenie niewygód, kształtował ich trud drogi. I te trzy mocne, klarowne, bardzo wymagające wpływy tworzą podstawowy etos góry Karmel.
W XIII w. pod wpływem saracenów upada Królestwo Ziemi Świętej. Burzone są twierdze, a kiedy pada Akka, było wiadomo już, że nie będzie można kontynuować życia w Ziemi Świętej. Wszyscy chrześcijanie, między innymi też karmelici, praktycznie przenoszą się do Europy, rozpraszając się od Cypru, aż po Anglię. W XVI wieku św. Teresa od Jezusa i św. Jan od Krzyża dokonują reformy Zakonu i na skutek tego wyłonili się tzw. Karmelici Bosi. Pozostali przyjęli nazwę Karmelitów Dawnej Obserwancji. I te dwa zakony funkcjonują do dzisiaj również w Polsce.
Czym duchowość karmelitańska mogłaby pociągnąć człowieka dzisiaj i czy jest ona dla każdego?
Karmel posiada mocną symbolikę. Po pierwsze – symbolika góry. Chodzi tu o prowadzenie takiego trybu życia, takiego stylu, który gwarantuje jej zdobycie. To jest możliwe tylko wtedy, gdy nie jestem przeładowany rzeczami, raczej swobodny. Muszę zaangażować się, żeby zdobyć tę górę, rozłożyć inteligentnie siły i mieć znajomość pewnych „schronisk”, podjąć określony sposób życia, swoisty „survival”, żeby osiągnąć cel. Chodzenie w górach jest wymagające, a im wyższe góry, tym bardziej. Izraelitom, którzy wchodzili na wzgórze świątynne i przekraczali drogi Pana, towarzyszyły też piękne pieśni, psalmy. Symbolika góry obejmuje więc taką duchowość „wstępującą”.
Druga ciekawa rzecz w Karmelu to symbol ogrodu. Słowo „Karmel” po hebrajsku oznacza ‘ogród’, ‘winnica Pana’. Biblijnie był zaliczany do najbogatszej krainy, przeobfitej w zieleń, bujność, piękno, soczystość. Wiadomo, że Ziemia Święta to teren na granicy pustyni, a więc tamtejsza roślinność musiała przetrwać cały sezon w upale i bez opadów, jest skąpa i o grubych, mocnych liściach. Karmel z kolei stał się biblijnie krainą bogatą w zieleń, najbardziej soczystą i to również ma przełożenie duchowe: owocowanie w Karmelu, do czego jesteśmy trochę przyzwyczajeni, te tradycje, pokolenia wręcz świętych… - jest ich wielu i w kalendarzu liturgicznym co chwila wypada jakaś poważna święta albo poważny święty. Ta plejada, ten dorobek duchowości karmelitańskiej jest imponujący. Mamy trzech Doktorów Kościoła: św. Teresę z Avila - pierwszą kobietę, następnie Jana od Krzyża i św. Teresę z Lisieux. Można powiedzieć, że jest to taka „trójca doktorancka”. I to, co dla Karmelu jest istotne: staramy się bardziej być skupieni na Bogu niż na sprawach świata. Pomagamy, oczywiście, w różnych kontekstach, prowadzimy też misje, ale perłą Karmelu jest medytacja nastawiona na „miłosną uwagę”. Oznacza ona taki szczególny stan wyciszenia, w którym już nie potrzeba słów, a serce jest rozmodlone, kochające Pana, trwające przy Nim, wypróbowane, które nie boi się krzyża, trudnych sytuacji. Zasadniczą sprawą jest tu też gościnność. Teresa nawet poprzez nią definiuje modlitwę: oczekiwać dostojnego Gościa, potem Go wprowadzić „na pokoje” i zadbać o to, żeby się dobrze czuł. Wiadomo, że jak ktoś ma „zagracone” serce, to nie za bardzo może się w nim zmieścić Pan. Pojawia się przy tej okazji problem duchowej wolności. Tak to w dwóch słowach można by powiedzieć o wymiarze kontemplatywnym Karmelu, bardziej nastawionym na wartości wysokie, na towarzyszenie Bogu. Inne zakony zajmują się bardziej kwestiami charytatywnymi, przepowiadaniem czy ewangelizacją. My posiadamy propozycję na dalsze etapy, jeżeli ktoś już zasmakował w życiu duchowym i poszukuje czegoś więcej, chciałby „się zmierzyć” z tajemnicą człowieka czy tajemnicą Boga.
Z pewnością są też osoby, które nie wiedzą o Janie od Krzyża nic, oprócz tego, że jest on Doktorem Kościoła. Jakie najważniejsze rysy biograficzne mógłby Ojciec powiedzieć, żeby przedstawić tę postać?
Jan od Krzyża rodzi się w 1542 r. Jest to bardzo specyficzny czas w Hiszpanii, ponieważ wtedy dochodzą do głosu królowie katoliccy, a więc - można by powiedzieć - katolicyzm staje się religią państwową, obserwuje się mocne wsparcie ze strony dworu dla reform w Kościele. Wtedy też już dochodzi do głosu reforma braci Cisneros. Jeden z nich był benedyktyńskim opatem w Montserrat, w Katalonii. Drugi to kardynał, który jako przedstawiciel księży diecezjalnych, również goszczący na dworze, uczestniczył w przygotowaniu i przeprowadzeniu reformy w kościele hiszpańskim, na 50 lat przed soborem trydenckim. Powstały wtedy nowe gałęzie zakonów, przeważnie przybierające przydomek „bosi”. Byli zatem franciszkanie bosi, dominikanie bosi, klaryski bose. W całej Hiszpanii panowała atmosfera odnowy. Następnie to, co bardzo wpływało na wyobraźnię ówczesnych ludzi, to odkrycie Ameryki i konkwistadorzy. Właściwie cała rodzina św. Teresy wyjechała do Nowego Świata szukać tam szczęścia, skarbów itd.
Sam Jan od Krzyża rodzi się w biednej rodzinie, ponieważ jego ojciec, znakomity finansista i majętny człowiek, zakochał się w prostej, ubogiej hafciarce i związał się z nią. Była to rzeczywiście romantyczna historia. Jego rodzina doszła jednak do wniosku, że to zwykły mezalians i wyparła się go. Ojciec Jana został wydziedziczony i wyprowadził się na zupełnie nieznaną wioseczkę Fontiveros koło Salamanki, w Kastylii. Tam urodziło się troje jego synów: Luiz, który szybko umiera, prawdopodobnie z głodu, Franciszek i Jan. Ojciec Jana także umiera bardzo szybko, bo 2 lata po jego narodzinach i matka zostaje sama. To był wielki dramat.
Matka Jana przeprowadza się do większej miejscowości - Medina del Campo, gdzie znajduje się uniwersytet jezuicki. Również i Jan korzysta ze wsparcia kościelnego w kształceniu się i uczęszcza na zajęcia w tej uczelni. Potem wstępuje do karmelitów, przyjmuje imię Jan od św. Macieja. Rozpoczyna życie duchowe i kiedy zostaje wyświęcony w Medina del Campo, na swoich prymicjach spotyka Teresę, która już myśli o reformie i szuka chętnych do pomocy. Jan, idąc za pragnieniem radykalnego życia, myślał o wstąpieniu do kartuzów. Szczęśliwe Teresa go przekonała, że przecież może zrealizować swoje marzenia w odnowionym Karmelu. I namówiła go, żeby założyli z Antonio de Heredia, także karmelitą, nową wspólnotę w Duruelo (Kastylia). Tak to się zaczęło. Był to 28 listopada 1562 roku.
Nowy Karmel się rozwija, ale niestety zaczęły się pojawiać problemy z jurysdykcją. Dawny Karmel poczuł się zagrożony i chciał stłamsić tę reformę, bo zaczęto zauważać, że wymyka się ona spod jego kontroli. Jan został oskarżony o rozbijanie zakonu. W końcu go porwano i zamknięto na 9 miesięcy w klasztorze w Toledo (1577 r.). Tam nacierpiał się mnóstwo, ale można powiedzieć, że ten zarówno fizyczny, jak i instytucjonalny ucisk pozwolił „wycisnąć” z niego piękne zdolności poetyckie. Stworzył tak wspaniałe, mistyczne strofy, że został nawet ogłoszony w 1952 r. patronem poetów hiszpańskich. Kiedy już nastąpiło odłączenie, powstały nowe struktury zakonu karmelitów bosych, Jan dostał się do zarządu prowincji. Wśród członków zarządu nie było jednak jednomyślności co do koncepcji życia zakonnego. Jan był wymagający, nawiązywał do pierwotnego ideału Karmelu, a byli też tacy, którzy chcieli ukierunkować się na posługę apostolską, bardziej otwartą na ludzi. Jan podczas wizytacji strofował niektórych braci, zarzucając im niewystarczającą „obserwancję”. Pod koniec życia trafił do Ubeda, chorował, ale przeor niezbyt o niego dbał. A „zestrofowani” bracia szukali odwetu, chcąc go usunąć z zakonu. Jan umiera w 1591 roku.
Tak to wyglądało, jeśli chodzi o historię zewnętrzną. Natomiast wewnętrznie Bóg prowadzi Jana od Krzyża na szczyty duchowości. W swoich dziełach pisze on bardzo kompetentnie o niezwykle trudnych zjawiskach i procesach duchowych. Przedstawia je po mistrzowsku, z precyzją, dystynkcją etapów i głębi. To pokazuje, że miał on dostęp do najgłębszych doświadczeń życia mistycznego. Napisał kilka bardzo poważnych książek i listy. Miał taki też sposób, że siostrom zapisywał teksty na karteczkach. To były liściki z uwagami duchowymi. Z nich powstały Sentencje. Kilka jego dzieł się zachowało, ponieważ wiele rzeczy zniszczono. Kiedy bracia szukali materiału, aby oskarżyć Jana, siostry w obawie, żeby niczego nie znaleziono, spaliły wszystkie jego pisma i listy tak, że cudem coś się uchowało. Trzeba powiedzieć, że mamy do czynienia z kolejną interwencją Bożą, że te główne dzieła przetrwały.
Jan był więc nieprawdopodobnie odważny, posiadał rozległą duchowość i wyczucie tych prawd w praktyce. Miał też ogromne rozeznanie ducha, co pokazuje choćby taki epizod: w jego czasach żyła pewna znana mistyczka. Wszyscy byli nią zachwyceni. Tłumaczyła całe wersety Pisma Świętego, ich ukryty sens. Ludzie myśleli, że ma ona dar Pana, ale Janowi wystarczyło, że przyszedł do niej na kilka minut, zadał jej parę pytań i odkrył, że to było działanie diabelskie. I rzeczywiście po jego wizycie tamta osoba się załamała i zdradziła źródła swoich inspiracji. To taki prosty przykład na to, że Jan rzeczywiście miał głęboki wgląd do spraw duchowych. Kochał Boga nieprawdopodobnie i tym zaraża. Mnie osobiście też. Sięgam po jego dzieła z takim zakłopotaniem, że tyle można, że tak wysoko to wszystko mierzy. Patrząc z takiej perspektywy, widzi się, że człowiek cały czas raczkuje, mimo że już w Karmelu jest ponad trzydzieści lat.
Powiedział Ojciec w czasie rekolekcji, że Jan od Krzyża onieśmiela, szczególnie tych początkujących. Jak w takim razie zacząć przyjaźń z tym świętym? Jak wejść w duchowość, którą proponuje? Co zacząć najpierw czytać, żeby nie zniechęcić się trudnością i tym wysokim lotem treści zawartych w jego dziełach?
Myślę, że w moim przypadku była to jakaś łaska. Znajomi podarowali mi kiedyś pisma Jana. Nie rozumiałem tych treści zbyt dobrze, nie miałem jeszcze teologicznego przygotowania, aby to jakoś ogarnąć. A jednak mimo wszystko był tam jakiś magnes. Teksty mistyczne takie są, że czyta się je, nie rozumiejąc, ale jest w nich ukryty ogień. On się tli i jeżeli człowiek jest w pewnym momencie wystarczająco przygotowany, to się po prostu zapali. I potem już jest pożar: Bóg przejmuje rolę gospodarza i zaczynają się dziać rzeczy ciekawe, wręcz fantastyczne.
W moim przypadku prowadziłem „bujne” życie studenckie i już trochę byłem tym zmęczony. A ta lektura mi smakowała. Mimo, że to były zupełnie dwa różne światy: jeden zewnętrzny, gdzie przyjemność grała główne skrzypce i oczywiście ta radość młodości, żeby dobrze wykorzystać to życie studenckie; natomiast był jeszcze inny, wewnętrzny nurt. To było dziwne dla mnie, ale właśnie te dwie rzeczy mnie pociągały. Zresztą, św. Augustyn był w tym podobny. On też jak już się nawrócił, to tak się modlił do Boga: „Panie, chciałbym już należeć do Ciebie, ale nie za szybko”... Żeby ta łaska nawrócenia tak powoli przychodziła - bo jeszcze kochał stare rzeczy, które miał wcześniej, więc go one trzymały. Żył w rozterce. Jest coś takiego, myślę, w historiach wielu ludzi.
Od czego zaczynać, czytając Jana od Krzyża? Najlepiej chyba od Pieśni duchowej. Ona jest takim dziełem płomienistym, bardzo pozytywnym, mówiącym o miłości Boga. Jest dialogiem oblubienicy z Oblubieńcem i możemy się w nim odnaleźć, chociażby w kontekście Pieśni nad pieśniami i tam odnajdywać prawdy o Bogu i człowieku. Ta lektura gwarantuje wracanie do Jana, by się tym karmić. Łaska działa pozazmysłowo, w duchu przede wszystkim, poza psychologią czy naszą świadomością. Nie mamy dostępu i narzędzi, żeby wyczuwać ducha. Mamy swoją psychikę osadzoną w zmysłach i nie wiemy, co się wewnątrz nas dzieje. A tam Bóg dokonuje łaską swojego dzieła: poprzez różne wydarzenia, nasze wybory, poprzez to, co zrobiliśmy ze sobą w tym życiu świadomym, naszym osobistym. Jego dzieło objawi się nam po naszej śmierci. On nas zaplanował przed stworzeniem świata. Nosił nas już w swoim projekcie stwórczym i to nie jest przypadek, że teraz żyjemy. On na samym początku świata już miał plan dla każdego z nas. Chciał osadzić nas w tym właśnie czasie, w którym teraz żyjemy. To nasz czas i nasze stworzenie nie jest czymś przypadkowym. To rzeczywiście Boży plan, który powstał przed założeniem świata.
Istnienie człowieka to poważna sprawa. Zresztą Jan od Krzyża mówi, że człowiek jest tak wielkim stworzeniem, że każda jego myśl, która mu przychodzi do głowy, jest o wiele większa i ważniejsza od całego stworzenia. Dlatego też uważa, że każda myśl powinna być najpierw poświęcona Bogu, żeby On był uhonorowany i stał się punktem odniesienia do myślenia. Nie mówiąc już o czynach, o wyobraźni i o innych rzeczach. Człowieczeństwo jest naprawdę czymś wyjątkowym w strukturze stworzenia i my o tym nie wiemy. Nie mamy tej wielkiej świadomości chociażby naszej struktury i dlatego żyjemy na peryferiach. Uważamy, że nasza psychika, nasze uczucie to jesteśmy my. Tymczasem to są obrzeża naszej tajemnicy - św. Jan mówi o przepaściach naszego umysłu, naszej woli, naszej pamięci; przepaściach przygotowanych na spotkanie z nieskończonym Bogiem. I to by trzeba było odkryć w jego dziełach: ten wielki zachwyt człowiekiem. Jan używa języka ascetycznego i przez to trzeba przebrnąć, doszukując się tam tajemnicy. To przychodzi przy kolejnym czytaniu. Wielu świątobliwych ludzi czasami się przyznaje, że czyta Jana od Krzyża. Niektórzy mają go jako stałą lekturę. Gabriel Jacquier z zakonu księży misjonarzy św. Wincentego a Paulo, który bardzo kochał Matkę Bożą i zmarł młodo w czasie II wojny światowej, w swoich pamiętnikach zostawił zapiski, że czytał kilkanaście razy dzieła Jana od Krzyża. Praktycznie cały czas mu towarzyszyły, przez całe życie duchowe.
Można więc sobie uczynić - obok Pisma Świętego - też taką lekturę, która będzie nas karmiła duchowo. I wtedy, jeżeli duch jest mocny, to się też przeleje na ciało; zdrowiejemy, jesteśmy mocniejsi, ale to jest pewien skutek. Najpierw trzeba karmić ducha. Nakarmiony duch umacnia ciało - taka jest logika duchowa. I myślę, że nawet w czasie pandemii można sobie taką „aspirynkę” czy „witaminkę” Janową zaaplikować i mogą pojawić się niezwyczajne owoce.
Toruń, 8 maja 2021 r.
Tekst został autoryzowany.
Wywiad opublikowany w Posłanie 4/21
Polecane wywiady
Kiedy wielbimy Boga, jesteśmy błogosławieni cz. I
Z o. Józefem Witko OFM rozmawia Tomasz Kalniuk (I część) Witamy o. Józefa Witko, rekolekcjonistę, który głosił już ...
Kiedy wielbimy Boga, jesteśmy błogosławieni cz. II
Z o. Józefem Witko OFM rozmawia Tomasz Kalniuk (II część) Jak nie pozbawić się wiary? Rozumiem, że w takich ...
Modlitwa w rodzinie ma wielką moc
Mówił ksiądz o ataku na rodzinę, małżeństwo. Jak rodziny czy małżonkowie mają się osłaniać, w jaki sposób ...