Zmagania o właściwy wybór

Z reguły jednym z najważniejszych momentów w życiu jest rozeznanie powołania. Niestety w tamtym czasie nic nie wiedziałam o rozeznawaniu, żyłam poza strukturami Kościoła. Jednak przyszedł czas „przebudzenia” i istotnym okazało się rozeznanie wspólnoty, do której powołuje mnie Pan. 
Tak się złożyło, że swoją „przygodę” w tym wymiarze rozpoczęłam w dwóch wspólnotach jednocześnie. Jedną z nich była nowo powstała wspólnota, której celem miało być przede wszystkim uwielbienie Boga. Spotykaliśmy się raz w tygodniu, aby w obecności Najświętszego Sakramentu oddać Mu chwałę oraz powierzyć swoje żale, troski i prośby. Druga wspólnota była z ponad 20-letnim doświadczeniem. Chodziłam na spotkania również raz w tygodniu. W tym czasie była modlitwa, uwielbienie, ale też rozważanie Słowa Bożego, dzielenie się własnym świadectwem i słuchanie konferencji formacyjnych. 
Byłam wygłodniała życia duchowego i czerpałam z obu wspólnot całymi garściami, w każdej się odnajdywałam, ale też z czasem w każdej czułam się „niedoceniana”. Niedawno miałam okazję słuchać jednej z konferencji o. Józefa Kozłowskiego SJ na temat działania ducha ciemności, który podszywa się pod ducha światłości. Właśnie takim zwodzeniom  poddawana byłam w tamtym czasie: przecież miałam tyle pomysłów, czułam się już tak uzdrowiona, normalnie pierwsza ewangelizatorka, a tu o czymś mnie nie poinformowano, tu nie wzięto pod uwagę, tu zignorowano, a tam z kolei powiedziano wprost, że jeszcze nie mój czas. Najchętniej odwróciłabym się na pięcie i poszukała takiej wspólnoty, gdzie mnie docenią, ale miałam to szczęście, że w międzyczasie przeszłam Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym prowadzone przez jedną z tych dwóch wspólnot i tam bardzo mocno podkreślano, aby nie poddawać się zniechęceniu. Tak więc raz byłam więcej aktywna w jednej wspólnocie, raz w drugiej – w zależności od tego, gdzie akurat “czułam się lepiej”. Nadszedł jednak taki moment, kiedy wewnętrznie poczułam, że tak nie można, że nie mogę tak balansować wedle własnej wygody. Próbowałam rozeznać sama, gdzie powinnam zostać – trwało to ponad 2 miesiące, ale moje własne pragnienia zagłuszały wszelkie znaki. Nie potrafiłam zrezygnować z żadnej z tych dwóch wspólnot. Poprosiłam o pomoc w rozeznaniu kapłana – ówczesnego kierownika duchowego. Modliliśmy się wspólnie i on wskazał mi drogę – wspólnotę Posłanie. Z mieszanymi uczuciami usłyszałam ten wybór, ale nauczona wcześniejszymi doświadczeniami, że posłuszeństwo wobec kierownika duchowego nade wszystko – przyjęłam go.
Zaczął się bardzo trudny czas w moim życiu. Zły próbował na wszelkie możliwe sposoby zniechęcić mnie do wspólnoty. O myślach, jakie mi towarzyszyły w tamtym czasie, nie będę pisać, bo zajęłoby to zbyt dużo miejsca i czasu. Przez ponad rok na większość spotkań szłam wbrew sobie i niemalże na każdym czułam się przez kogoś zraniona. Trwałam jednak w posłuszeństwie ponad rok, aż nadszedł czas, kiedy usłyszałam od kapłana, że jeśli naprawdę czuję się tak źle w tej wspólnocie, to mogę z niej zrezygnować. To było zaraz po Wielkiej Nocy, więc otrzymałam 50 dni na modlitwę do Ducha Świętego w intencji tego rozeznania, by na koniec, po uroczystości Zesłania Ducha  odejść, przepraszając wpierw wszystkich we wspólnocie, których uważałam, że mnie zranili. Wydawało się, że oto właśnie odzyskałam wolność. Takie myśli mi towarzyszyły w tamtym czasie. 
W dwa dni później miałam okazję dłuższej podróży w towarzystwie kilku osób, w czasie której niezauważenie stałam się obrońcą wspólnoty, z której tak bardzo chciałam przecież odejść. Nagle jakbym zobaczyła wszystkie wcześniejsze wydarzenia w innym świetle, a w sercu usłyszałam pewny głos od Boga: „To nie ma być tak jak ty chcesz, ale tak jak Ja chcę, a moją wolą jest, abyś została w tej wspólnocie”. To było tak konkretne doświadczenie, że nie miałam wątpliwości, skąd pochodzi to przesłanie i pomyślałam sobie, że z Bogiem się nie dyskutuje. 
W niecały tydzień później, nie czekając już do końca owych 50 dni rozeznania swojej decyzji, na spotkaniu wspólnoty opowiedziałam o moich zmaganiach i jednocześnie przeprosiłam wszystkich, których uważałam, że mnie zranili. To było bardzo oczyszczające – wypowiadając to na głos, co opanowało moje myśli, zdemaskowałam jednocześnie zamysły złego. Ponadto podjęłam się sama z siebie 9-miesięcznej nowenny w intencji wspólnoty – to dało mi zupełną wolność i zdjęło ciężar, jaki nosiłam, dając się wodzić złemu duchowi za nos. Teraz z perspektywy kilku kolejnych lat mogę domyślać się, że bardzo mu zależało na tym, aby mnie odciągnąć od tej wspólnoty, gdyż stała się ona dla mnie miejscem ogromnego rozwoju duchowego. W niej zamieniam moja „ja” na to, „czego pragniesz, Boże?”. Tu służę innym i nieustannie oczyszczam się z własnych intencji i pragnień, a jednocześnie mogę mieć mały udział w dziele ewangelizacji. Oczywiście na samym początku widziałam siebie jako błyszczącą gwiazdę, która zmieni świat, a teraz uczę się pokory, skromności i pozostawania w cieniu. Rozeznawanie stało się moją codziennością, ale to własne doświadczenie przypomina mi, jak łatwo czasami dać się w życiu zwieźć.
Ilona
Świadectwo opublikowane w Posłanie 5/2020