Dać się połamać z miłości

ks. Artur Szymczyk - Konferencja wygłoszona 2 czerwca 2018 r. w Toruniu podczas rekolekcji Uzdrowienie przez Eucharystię

Temat tej konferencji jest zaczerpnięty z Ewangelii św. Mateusza, z fragmentu o ustanowieniu Eucharystii. Chciałbym najpierw zaznaczyć, że nie będę tu mówił o przebiegu Mszy św., o symbolice znaków. Bardzo mi się podoba, jak o. Błażej wprowadza w znaki, dając komentarz, który pozwala wniknąć w to, co dany gest oznacza i jak nam pomaga wejść w tajemnicę Eucharystii. Chciałbym w tej konferencji skupić się na istocie, co nie znaczy, że cała reszta jest nieważna. Co ma się dokonywać w nas podczas Eucharystii, ponieważ jest to wydarzenie statyczne. Jeśli ktoś prowadzi życie eucharystyczne, ma doświadczenie, że nie uczestniczy w jakimś obrzędzie, ale w wielkiej tajemnicy, którą Bóg przed nami odsłania. 
Czym jest Eucharystia?
Pozwólcie, że zrobię wstęp z nauki Kościoła. Będę się odwoływał do pisarzy starochrześcijańskich, ojców apostolskich, którzy żyli w czasach zaraz po Jezusie Chrystusie. Zacznę jednak od Soboru Watykańskiego II. Wydał on konstytucję Sacrosanctum concilium poświęconą liturgii. Można przeczytać w niej: Nasz Zbawiciel podczas Ostatniej Wieczerzy, tej nocy, kiedy został wydany, ustanowił eucharystyczną Ofiarę swojego Ciała i Krwi, aby w niej na całe wieki, aż do swego przyjścia, utrwalić ofiarę krzyża i tak powierzyć Kościołowi, umiłowanej Oblubienicy, pamiątkę swej męki i zmartwychwstania, sakrament miłosierdzia, znak jedności, więź miłości, ucztę paschalną, podczas której przyjmujemy Chrystusa, duszę napełniamy łaską i otrzymujemy zadatek przyszłej chwały (II,47). Nie ma na ziemi żadnego pełniejszego duchowego spotkania człowieka z Bogiem niż Eucharystia. Nie ma takiej modlitwy, takiej formy pobożności, która oddałaby pełnię tego spotkania. Nawet stany Bożego objawienia, które przeżywa mistyk, nie są tym samym, czym jest Eucharystia. W niej Jezus Chrystus przychodzi w znakach chleba i wina, staje się realnie obecny. Kiedy Go spożywamy, przyjmujemy Go faktycznie do swojego serca. Msza jest zatem pamiątką i uobecnieniem tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, którą Kościół rozważa i celebruje szczególnie w Triduum Paschalnym. Kiedy dorocznie w nim uczestniczymy, wspominamy wydarzenia, które zostały zamknięte w Eucharystii – od momentu, kiedy Chrystus ustanawia ten sakrament na Ostatniej Wieczerzy przez Jego cierpienie w ogrodzie Getsemani, przez biczowanie, cierniem ukoronowanie, drogę krzyżową, śmierć na Krzyżu, aż po chwalebne zmartwychwstanie. Ojciec Święty Jan Paweł II w swojej ostatniej encyklice - właśnie o Eucharystii - Ecclesia de Eucharistia powiedział, że jest ona zwieńczeniem wszystkich sakramentów. W Najświętszej Eucharystii zawiera się bowiem całe dobro duchowe Kościoła, to znaczy sam Chrystus, nasza Pascha i Chleb żywy, który przez swoje ożywione przez Ducha Świętego i ożywiające Ciało daje życie ludziom (Sobór Watykański II, Presbyterorum ordinis, 5). To jest sedno tego, o czym mówimy. W Eucharystii zasadza się cała nasza relacja z Panem. To w niej dokonuje się nasze uzdrowienie i uwolnienie, zmienia się nasza mentalność, postawa. Błędem jest podchodzenie do Mszy świętej jak do pewnego zdarzenia, którego jesteśmy biernymi świadkami. Tu nie chodzi o dialogi kapłana z wiernymi. Dla wielu, którzy nie są wierzący, takie obrzędy mogą się wydawać dziwne. Pamiętam, jak kiedyś młodzi jezuici prowadzili katechezę dla młodzieży i mówili, że młodzi, którzy nie mają doświadczenia głębokiej wiary, we Mszy świętej widzą tylko jedno: wstawanie, siadanie, wstawanie, siadanie, piosenka, wierszyk, piosenka, wierszyk… Tymczasem chodzi o to, byśmy sami stawali się Eucharystią. A skoro jej sercem jest Chrystus i Jego dzieło, bycie eucharystycznym znaczy dokładnie to samo, co bycie podobnym do Niego. To jest cel naszego życia. We wspomnianej już encyklice Jan Paweł II pisał: Prawdziwie, w Eucharystii objawia nam miłość, która posuwa się „aż do końca” (por. J 13,1) — miłość, która nie zna miary (EE I,11). Jeśli w Eucharystii uobecniamy tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, jest ona dla nas pamiątką tego, że miłość posunęła się aż do końca. To znaczy, że my też mamy się posunąć do końca. Nie tylko poznajemy miłość, ale sami zaczynamy miłować. Wkraczamy niejako na drogę miłości i na tej drodze czynimy postępy. Miłość, która rodzi się w nas z Eucharystii, dzięki Eucharystii też w nas się rozwija, gruntuje i umacnia (Dominicae cenae – o tajemnicy i kulcie Eucharystii, 5).
Nowe przykazanie
Temat tej katechezy jest nieprzypadkowy. Miał ktoś złamaną rękę lub nogę? Ten wie, że to boli. Ale pójście drogą Jezusa jest zgodą na to, żeby być połamanym z miłości. Istnieje poemat Cyryla Leonasa, żyjącego na przełomie IV i V wieku syryjskiego diakona albo kapłana, mieszkającego w Edessie, która była niegdyś centrum syryjskiego chrześcijaństwa. Czytamy w nim: Pan stał i niósł siebie w miłości. W swych dłoniach trzymał własne Ciało. Jego prawica była świętym ołtarzem, Jego wzniesiona ręka stołem łaski. (…) Przystąpcie, przyjmijcie Mnie, proszę was, pożywajcie Mnie, bo chcę tego!  (…) Nie tego spalam, kto Mnie spożywa, ale tego, kto jest daleko ode Mnie. Mój ogień zadaje ból nie temu, kto Mnie spożywa, lecz temu, kto Mnie mija. (…) Bierzcie i pijcie z tego Kielicha, abyście zapomnieli o cierpieniu. Ach, upijcie się nim i posiądźcie siłę, byście wobec prześladowców stali nieustraszeni! Jego siłą będziecie deptać węże, jego przyjmowaniem śmierć zwyciężycie. (…) Opuśćcie już w radości ten wieczernik i idźcie na cały świat! (…) Niech znajdą przeze Mnie wolność niewolnicy. Niech się uświęcą przeze Mnie nieczyści. (…) Jestem jednakowo dobry dla wszystkich, którzy Mnie błagają (Eucharystia pierwszych chrześcijan, oprac. Marek Starowieyski). Zobaczcie, co mówi ten świadek wiary. Nikt z nas nie łudzi się, że istnieje życie bez cierpienia. Apostoł Mateusz w swoim opisie ustanowienia Eucharystii relacjonuje jej przebieg i mówi o tym, że Jezus wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał uczniom. Te trzy proste gesty. Co więc mamy zrobić w swoim życiu? Patrzeć na Chrystusa Eucharystycznego, wziąć siebie, błogosławić i dzielić się sobą z braćmi. Nie tylko z tymi, których lubimy, z którymi czujemy się dobrze. Jezus nie przyszedł na świat do wybranej grupy. On mówi: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie (J 13,34). 
Kiedy przeczytamy duże passusy Ewangelii Janowej, zobaczymy, że słowo „miłość” jest tam odmieniane przez różne przypadki. Jezus wypowiada je z największym akcentem. O relacji z Ojcem, o miłości Ojca do Syna, Syna do Ojca i miłości Boga do nas, a zarazem odpowiedzi, jaka ma się rodzić w naszych sercu. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich  (J 15,12-13). W Eucharystii wspominamy i uobecniamy moment, kiedy Jezus oddał za nas życie. Człowiek, który przyjmuje Eucharystię, otwiera się na to, żeby oddawać życie za braci, a nie żeby znaleźć bezpieczną oazę duchową. I wreszcie: Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. Tak nakazywało prawo Mojżeszowe. Ale Jezus mówi: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5, 43-44). Czy każdy z nas się modli za prześladowców? Błogosławi ich? Przyjdzie twój szef, zruga cię, a ty powiesz: „Bądź błogosławiony!” i jeszcze w pokorze padniesz przed nim, żeby mu podziękować, że uczy cię pokory? Twój mąż przyjdzie - jak to w tym dowcipie – po pracy i w drzwiach zawoła: „Obiad”. „Może jakieś magiczne słowo?” – zapytasz, a on odpowie: „Biegiem!”. I błogosław takiego. Ale taka jest Ewangelia. Nie mówię tu swojej prywatnej nauki. Miłość nie jest abstrakcją, to nie tylko słowo, które świetnie odnalazło się w piosenkach i wierszach. Jest czymś bardzo konkretnym. Widzimy Jezusa jako tego, który kocha. Często podchodzimy do Eucharystii jednowymiarowo: postrzegamy ją jako sakrament spotkania z Jezusem Chrystusem, w którym karmimy się Jego Ciałem i Krwią, słuchamy Jego słowa i uznajemy ją słusznie za najdoskonalszą modlitwę na świecie. Jest jednak jeszcze jeden wymiar Eucharystii, czyli to jacy z niej wychodzimy. Jaka jest nasza odpowiedź na zjednoczenie z Chrystusem, które dokonało się w tym świętym momencie? 
Być świadkiem
W naszym życiu chrześcijańskim wcale nie chodzi o pobożność, choć to nie znaczy, że ona jest zła. Ktoś może mieć taką duchowość, że zaczyna dzień od kościoła, kończy na kościele i cały czas żyje, zaspokajając swoje duchowe potrzeby. Zobaczmy, jaka jest nasza odpowiedź na Eucharystię. Czy rzeczywiście przemienia nas, czy w naszym sercu zachodzi interakcja z tym, co się dokonało, czy też jesteśmy wyłącznie biorcami, konsumentami Ciała Pańskiego i tylko na tym się zatrzymujemy, bo to daje jakąś duchową satysfakcję, pocieszenie? Oczywiście, Chrystus nas pociesza w Eucharystii, ale możemy też w relacji do Boga i ludzi stanąć w takim układzie, że będziemy tylko przychodzili do Pana, żeby nas pocieszał. Można być wyłącznie konsumentem łaski. 
Wiemy, że Pan rozlewa na nas zdroje łask. Przyjmowanie łaski nas uspokaja. Jesteśmy na Eucharystii, spowiadamy się, przystępujemy do komunii, ale może być tak, że zatrzymaliśmy się w pół drogi. Hamuje nas też świadomość własnych słabości. To nie jest rezygnacja wynikająca tylko z tego, że się nie chce. Myślimy, że w naszym życiu osiągnęliśmy jakąś metę, a tak naprawdę jesteśmy w połowie. Nasza pobożność może nas zadowalać, ale jeśli nie dajemy się łamać z miłości, na wzór Jezusa Chrystusa, który umiera na Krzyżu nie symbolicznie, ale realnie, za sprawiedliwych i niesprawiedliwych, to znaczy, że – i mówię to także do siebie – nie rozumiem Eucharystii. Jeśli nie daję się łamać, nie rozumiem Eucharystii. 
Święty Paweł pisał w 1 Liście do Efezjan: Bądźcie więc naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane,  i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu (Ef 5,1-2). Dlaczego świat się nie zmienia? Dlaczego jest tak wiele niesprawiedliwości? Bo nie jesteśmy świadkami miłości Chrystusa. Pamiętacie, że przed kilku laty na wybrzeżu Libii porwano i zamordowano koptyjskich chrześcijan. Pośród nich był też jeden niewierzący. Można to było znaleźć w internecie, bo fundamentaliści sycą się, kiedy pokazują te zbrodnie na żywo. Jednak ci, którzy analizowali zapis ich męczeńskiej śmierci i próbowali z ruchu warg odczytać, co mówili, zwrócili uwagę, że ten niewierzący człowiek, patrząc na chrześcijan, których kościół koptyjski ogłosił już świętymi, powiedział: „Chcę wierzyć w Jezusa Chrystusa!”. Świadectwo naszego życia, kiedy jesteśmy łamani z miłości, zbawia świat. Kiedy tego doświadczamy, w naszym sercu rodzi się opór. Nie chcemy cierpienia, taka jest prawda o nas. Gdy zostanie nam wyrządzona krzywda, żądamy sprawiedliwości. Mamy prawo do niej dochodzić, ale często nie tyle chodzi nam o samą sprawiedliwość, tylko o uczucie, że zostaliśmy skrzywdzeni i niech wreszcie Pan to zrewanżuje. Trudna jest ta mowa. Kiedy człowiek to słyszy, targa nim. 
Dać się złamać
Jeśli przychodzimy uczestniczyć w tym świętym obrzędzie, to mamy być Eucharystią dla naszych braci, mamy być złamani. Święty Ignacy Antiocheński był uczniem św. Polikarpa, ten zaś był uczniem św. Jana Ewangelisty; pochodził więc prosto ze szkoły apostolskiej. Kiedy został aresztowany i prześladowany, pisał do swoich braci: „Zabraniam wam, żebyście mnie z tej sytuacji wyciągali. Nie róbcie nic w tym kierunku. Chcę być zmielony zębami dzikich zwierząt, żeby stać się pszenicą Chrystusa i dla Chrystusa”. My byśmy już robili podkop w ziemi. Dziękujmy Bogu, że jeszcze nie jesteśmy krwawo prześladowani – choć robi się to w sposób niebezpośredni. W Eucharystii mamy nie tylko powtarzać gesty Jezusa, ale stać się Nim. Raniero Cantalamessa pisał: Tym, co Jezus daje do spożywania swoim uczniom, jest chleb Jego posłuszeństwa i Jego miłości do Ojca. (…) „połamać” siebie samego, czyli w obliczu Boga odrzucić wszelki opór, wszelki bunt wobec Niego i wobec braci, muszę przełamać moją dumę, ugiąć się i powiedzieć aż do końca „tak” wszystkiemu, czego Bóg ode mnie zażąda. Jesteśmy specjalistami od mediacji. Możemy negocjować z Panem Bogiem: jak Ty mi to, to ja Ci tamto. Ale „połamać się” to znaczy pozwolić powiedzieć aż do końca na wszystko „tak”. Czy mówimy „tak” wszystkiemu, czego Bóg od nas zażąda?
Podczas Eucharystii jest pewien gest, na który nieraz nie zwracamy uwagi – kiedy kapłan łamie chleb – już wtedy Ciało Pańskie -  i cząstkę tego Ciała wrzuca do kielicha z Krwią Pańską. Wypowiada wtedy takie zdanie: Ciało i Krew naszego Pana, Jezusa Chrystusa, które łączymy i będziemy przyjmować, niech nam pomogą osiągnąć życie wieczne. To nie jest tylko czynność techniczna, bo Hostia jest duża i trudno Ją będzie spożyć. Ten gest ma głębokie znaczenie. Uświadamiamy sobie wówczas, co nas w życiu zniewala. Co jest przyczyną twojej udręki, cierpienia, buntu, wchodzenia w grzech? Co odbiera ci pokój, radość? Co każe ci ciągle myśleć z lękiem o przyszłości? To jest właśnie ten moment, kiedy Jezus złamany z miłości chce łamać wszystkie nasze ograniczenia – tych, którzy Go przyjmują, byśmy mogli żyć w pełni. Zwróćcie uwagę na ten gest. Wybaczcie, że mówię takie rzeczy – że nie jest tak łatwo, gładko i przyjemnie - ale mamy wejść w łamanie siebie, w krzyżowanie siebie. To wszystko jest bolesne, a wcale nie chcemy umierać za braci. Mamy wejść w umieranie naszej pychy, które boli. Kiedy zostaniemy potraktowani niesprawiedliwie, oczekujemy wyrównania. Ale to nie jest miłość wobec naszych przeciwników. W tym łamaniu dokonuje się też łamanie naszego egoizmu. Człowiek współczesny ucieka od bólu. My też nie przyjmujemy go jak masochiści, że chcemy go doświadczyć i szukamy okazji, żeby nas pobito. Nie uciekamy jednak od tego doświadczenia. Świat go unika. Żyje w nieustannych doznaniach, zagłuszany przez muzykę, która otumania serce bardziej niż ucho. Ludzie sięgają po narkotyki, żeby tylko znieczulić ten ból, a on egzystencjalnie w nich tkwi. W niczym nie są wolniejsi od nas. To jest też łamanie naszych scenariuszy zbawienia. Chcemy, żeby Pan Bóg działał, żeby mi zabrał to czy tamto i wtedy będę szczęśliwy. Wtedy w nagrodę, że mnie z tego uwolnił, będę grzeczną dziewczynką. A jak cię nie uwolni? Może tak być. Mamy scenariusze na życie swoje i innych. Przychodzi ktoś cię prosić o pomoc, a ty już wiesz, co powiedzieć, masz gotowe odpowiedzi. Jest w nas pewnie jakaś mądrość, bo trochę życia przeżyliśmy, więc to nie jest złe - ale to jest moje. Na krzyżu Jezusa wypaliło się wszystko, co jest moje. To wreszcie umieranie starego człowieka, który naprawdę ma się dobrze w nas. 
Nie sądzić
Czym jeszcze jest łamanie z miłości? Kiedy Jezus przychodzi i przemienia nas, jesteśmy zdolni do brania grzechów innych na siebie i ich skutków. To jest ponad ludzkie siły. Kiedy doświadczasz cierpienia w swojej rodzinie, choroby, ubóstwa, problemów w relacjach, patrzysz na grzechy swojego małżonka czy dzieci i bierzesz to na siebie, co więcej, kiedy patrzysz na grzechy innych, bierzesz je na siebie. Nie żądasz sprawiedliwości, ale chcesz, żeby Jezus dotknął tę osobę jak kobietę cudzołożną, żeby przebaczył grzechy, co skłoni ją do zmiany myślenia. Pan chce uczynić nasze serce wolnym od przemocy. To jest droga Jezusa. Jeszcze jedna rzecz, której musimy się wystrzegać, a która często w nas się budzi - papież Franciszek w swojej adhortacji Gaudete et exultate poświęcił jej cały passus – to plotkowanie i osądzanie. Chrystus nie sądzi braci ani wrogów i my mamy przestać to robić. Czasem ktoś przychodzi i mówi: „Proszę księdza, jak się napatrzę na tych polityków, to tak ich nienawidzę”. Wtedy aż mnie wzdraga, bo to jest bardzo pobożna osoba, potem na procesji Bożego Ciała ze wstążką będzie szła. Ale nie mogę mieć do niej żalu, że coś emocjonalnie przeżywa. Odpowiadam: „Rozumiem, że człowiek się może zdenerwować, jesteśmy ułomni. Proszę nie oglądać telewizji”. „Ale jak to!?”. Ona chce się nakręcać. Mamy wiele okazji, żeby odrzucić okazje, które prowadzą nas do grzechu – czy to będzie alkohol, czy komputer, czy spotkanie towarzyskie, kiedy fajnie nam się plotkuje. Kamienie rzucane wobec drugiego człowieka nie muszą być duże. Drobne to też są kamienie. Stajemy w roli sędziów. Wiemy, jakie sytuacje wprowadzają nas w grzech. Może trzeba wyłączyć ten komputer? Może trzeba uniknąć tego spotkania albo zmieniać temat, bo wiesz, co za chwilę będzie. Pan uzdalnia nas w Eucharystii przez łamanie w nas starego człowieka do tego, byśmy byli w stanie okazywać miłosierdzie i spojrzeć na grzesznika z miłością, zobaczyć w nim brata, choć nie stawać po stronie grzechu. 
Kiedy odbywały się czarne marsze, to jako żony i matki patrzyłyście na te kobiety. Jakie rodziły się w was reakcje? „Granat rzucić w te baby”. Nie! Modlić się, by Pan przemieniał ich serca. I nie sądzić. Nasze serce chce kochać na wzór Jezusa Chrystusa - mamy te natchnienia, nawet podczas Eucharystii, adoracji, modlitwy, spotkania modlitewnego. One są autentyczne, najgłębsze. Jednak ciągle się rozbijamy o naszą słabość. Gdzie jednak ma być ona łamana, jeśli nie tutaj, kiedy Pan łamie chleb, by nas nakarmić? 
To, co nas jeszcze dotyka, to lęk, który blokuje nas przed miłością. Jezus, karmiąc nas, uczy też, jak go przekraczać, bo On też go po ludzku doświadczał. (…) Zobaczcie, ile jest w nas lęku przed śmiercią. Nam jest tu dobrze. Przypomniał mi się dowcip, jak to pewne starsze małżeństwo Pan Bóg zabrał do siebie w tym samym czasie. Przychodzą do nieba, są zachwyceni: pięknie, miło, cudowne krajobrazy, wolność, ciało uwielbione, wolne od każdego bólu, choroby. I mąż mówi do żony: „Widzisz, gdyby nie te twoje kiełki, pestki dyni, nasiona i te ciągłe diety, to byśmy byli tu dziesięć lat wcześniej”. Nie chcemy opuścić tego świata. Jest nam na nim dobrze. Święty Paweł stwierdził: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20). To jest kierunek, w którym mamy iść. Święty Jan Chryzostom, Ojciec Kościoła, napisał w homilii: Chcesz uczcić Ciało Chrystusa? Nie pozwól, by było przedmiotem pogardy w Jego członkach, to jest w ubogich, pozbawionych odzienia, by się okryć. Nie oddawaj mu czci tu w kościele przez jedwabne zasłony, podczas gdy na zewnątrz zaniedbujesz Go, gdy cierpi zimno i nagość. (…) Jakiż pożytek może mieć Chrystus z tego, że stół ofiarny pełny jest złotych naczyń, gdy potem umiera z głodu w osobie biedaka. Najpierw nakarm zgłodniałego, a dopiero potem ozdabiaj ołtarz tym, co pozostanie. Ofiarowujesz mu złoty kielich, a nie dasz mu kubka wody? Jakiż sens ozdabiać złotymi zasłonami Jego ołtarz, jeśli potem nie ofiarujesz Mu potrzebnej szaty? (…) Dlatego podczas gdy przyozdabiasz miejsce kultu, nie zamykaj twego serca na cierpiącego brata. On jest świątynią żywą, cenniejszą niż tamta (Homilia 50, 3-4). 
Eucharystia to nie jest chrześcijański obrzęd, który odróżnia katolików od innych wyznawców Chrystusa czy niewierzących. To wejście w głęboką relację z naszym Zbawicielem, by nas przemienił, byśmy byli zdolni kochać i dawać się łamać z miłości. To jest cel. Z tej drogi nam nie wolno zejść. Wiem, że jest łatwo schodzić, bo sam z chęcią robię wielkie zakola, ale On chce, żeby każdy z nas był przedłużeniem Jego ust, spojrzenia, dłoni, serca, uszu. Papież Benedykt w jednej ze swoich katechez powiedział: „Świętość chrześcijańska to nic innego jak życie pełne miłości”. To znaczy, że mamy dać się połamać z miłości. Amen. 
Konferencja opublikowana w Posłanie 4/2018