Kiedy wielbimy Boga, jesteśmy błogosławieni cz. II
Z o. Józefem Witko OFM rozmawia Tomasz Kalniuk
(II część)
Jak nie pozbawić się wiary? Rozumiem, że w takich wyjątkowych momentach, jak rekolekcje, mamy jej przymnożenie. Osoby wierzą, że ich życie naprawdę się zmieni. Wracają jednak do codzienności i nie widać poprawy, rezultatów ich wiary, doświadczenia rekolekcyjnego. Czas upływa, wszystko blednie.
Święty Paweł pisał: wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa (Rz 10,17). Rekolekcje to czas, kiedy głosi się Słowo. Ci, którzy w nich uczestniczą, jego mocą doświadczają wzrostu wiary. Poza tym jest wspólnota, którą na rekolekcjach tworzymy, są osoby, które prowadzą modlitwę, uwielbienie. To wszystko sprzyja rozwojowi wiary. Nawet jeśli ktoś ma bardzo małą, to i tak znajduje się w jej przestrzeni. Nie ma możliwości kierowania się niewiarą, bo wszystko sprzyja jego wierze – słowo, modlitwa, śpiew. Taki człowiek pod wpływem wiary jest pełen mocy Ducha Świętego. Wraca jednak do domu, a tam rzeczywistość już temu nie sprzyja - są problemy, trudne sytuacje. Zostaje mu tylko to, co zdobył. Jeżeli jedynie na tym się oprze, bardzo szybko zgaśnie, wypali się jak świeczka. Trzeba ten płomień podtrzymywać właśnie poprzez słowo, uwielbienie, nieustanną lekturę Pisma Świętego, żeby się rozpalił. Jeżeli zaczynam rozniecać ognisko, to na początku płomień jest delikatny. Lekki wietrzyk sprawi, że zgaśnie. Ale kiedy się już rozpali, to ten sam podmuch wiatru będzie sprzyjał jeszcze jego większej sile. Z nami jest podobnie. Kiedy umacniamy wiarę, w pewnym momencie dochodzi do tego, że przeciwności życiowe nie gaszą wiary, ale bardziej ją rozpalają i osoba zaczyna wielbić Boga. Ale na początku człowiek powinien trafić do wspólnoty, być w środowisku, w którym wiara się będzie rozwijać, bo inaczej to może być godzina, minuta i podmuch wiatru sprawi, że cała euforia, radość, pokój znika.
Ojcze, zastanawiam się nad sprawą czasu działania Pana Boga. Czy mam mieć pewność, że będę uzdrowiony, uwolniony i szczęśliwy jeszcze w tym życiu, czy jednak zakładać, że może to wydarzyć się po śmierci?
Nie zakładać, bo wtedy to sprzeciwia się wierze. Tu i teraz jestem szczęśliwy, a to nie wynika z tego, że coś dzieje się po mojej myśli. Jeżeli tak by było, to mało byłoby powodów do szczęścia. To, co się dzieje na świecie, raczej nie sprzyja szczęściu. Ale to spojrzenie tych, którzy nie mają wiary. Tym, którzy wierzą, nawet nieszczęście sprzyja szczęściu. Są szczęśliwi niezależnie od sytuacji, okoliczności. Chodzi o szczęście, które płynie z obecności Boga. Ono dotyczy mojego serca. Mogę być chory i być szczęśliwy, mogę nie mieć wszystkiego i być szczęśliwy, mogę być kaleką i być szczęśliwy.
Czyli nie wszyscy będą uzdrowieni?
Wszyscy. Nie możemy zakładać przeciwnie. Ale mówimy o szczęściu i radości – to nie jest związane z uzdrowieniem czy uwolnieniem, ale z Bogiem. Człowiek szczęśliwy to taki, który niezależnie od sytuacji wielbi Boga i nie skupia się na braku czy chorobie. Ktoś, kto odkrywa Boga, jest już tak szczęśliwy, że nic więcej nie potrzebuje, nawet uzdrowienia.
Choć wydaje mi się, że wielokrotnie byłoby łatwiej wierzyć i budować swoją więź z Bogiem, gdyby Jego interwencja była wyraźniejsza.
Tak nam się wydaje, bo, czytając Ewangelię, widzimy, że Pan Jezus interweniował. Patrząc na historię wyjścia synów Izraela z Egiptu do Ziemi Obiecanej, czytamy o wielu znakach i cudach. A jednak wcale nie było łatwiej. Nie potrafili uwierzyć. W chwilach trudnych, niesprzyjających wątpili i narzekali. Nam się to też przytrafia. Bóg chce nas uzdrowić, weźmy chociażby te wszystkie sytuacje z Ewangelii. Nie ma tam ani jednego przypadku, w którym by zostawił chorego i powiedział: „Dla ciebie będzie lepiej, jeśli nie wrócisz do zdrowia”. Uzdrawiał każdego. Tylko czy naprawdę wierzymy? Czy (…) Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,8). Z jakiegoś powodu nasza wiara się nie rozwinęła. Jezus mówi, że gdybyśmy mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyśmy tej morwie: „Przesuń się i rzuć się w morze” i byłaby nam posłuszna (por. Łk 17,6). Zastanawiamy się, czy mamy wiarę wielkości ziarnka gorczycy, które jest najmniejsze z nasion. Ale nie przychodzi nam na myśl, że to ziarnko wsiane w ziemię nie od razu staje się drzewem, w gałęziach którego ptaki wiją gniazda. Musi upłynąć 6,7 lat. Kiedy Jezus mówi o wierze, ma na myśli także jej rozwój. Daj sobie czas, aż twoja wiara wzrośnie, podlewaj ją, dbaj o nią. Weźmy przykład nasiona bambusa. Wsiane w ziemię przez 5 lat leży i nie kiełkuje. Ktoś, kto po 3 latach nie widzi rezultatu, stwierdziłby, że nie ma sensu go podlewać, szkoda na to czasu. A ono dopiero po 5 latach zaczyna kiełkować i w ciągu paru tygodni urasta do ogromnych rozmiarów. Tak samo jest z wiarą. Cierpliwość, jak mówi Duch Święty w jednym objawień, jest ważniejsza od modlitwy, bo ona wskazuje na zaufanie Panu Bogu. Jestem cierpliwy w oczekiwaniu na spełnienie Bożych obietnic. Ufam Panu Bogu. Uzdrowienie zawsze na mnie spływa. Ono dotyczy mojego serca. Natomiast to, czy będę uleczony z takiej czy innej choroby - nie wiem, ale mam nadzieję, że poprzez uzdrowienie serca spłynie też na mnie uzdrowienie fizyczne. Żeby jednak być zdrowym na ciele, muszę coś zrobić. Jeżeli się źle odżywiam, nie ruszam, żyję w ciągłym stresie, i przez to mam nadciśnienie czy cukrzycę, to czy jest to wina Boga, który nie chce mnie uzdrowić, czy raczej moja, że nie chcę zrezygnować ze złych nawyków? Bez zmiany postępowania nic się nie uda. Kiedyś Alan Ames – ma cukrzycę, jest trochę otyły – mówił, że ukazała mu się kiedyś Matka Boża i powiedziała: „Alanie, mniej jedz i więcej się ruszaj!”. To była Jej odpowiedź na jego prośby o uzdrowienie. Przy uzdrowieniu serca też muszę z czegoś zrezygnować: ze złości, narzekania, martwienia się. Jeśli z tego nie rezygnuję, Bóg na siłę mnie nie zmieni. Dlatego uzdrowienie jest skierowane do tych, którzy chcą. Chcesz być zdrowy – musisz cos zrobić, zrezygnować z tego, co jest przyczyną twojej choroby.
Odpowiadając na to pytanie Ojciec powiedział, że z jakichś powodów nasza wiara się nie rozwija. W trakcie rekolekcji zwracał Ojciec uwagę na uwielbienie jako podstawowy język osoby wierzącej. Skąd czerpać siłę do uwielbienia w życiu codziennym i dlaczego ono jest tak istotne? Mam też wrażenie, że mówienie o uwielbieniu, dziękczynieniu to jest jakaś nowość w Kościele.
Może nie nowość, tylko mniej sobie to uświadamialiśmy. Eucharystia to sakrament uwielbienia. Adoracja Najświętszego Sakramentu to uwielbienie. Nie do końca raczej rozumieliśmy, na czym to uwielbienie polega, co to znaczy. Słowo uwielbienie tłumaczy się jako zgoda na życie i na to, co ono ze sobą niesie. Zgadzam się, wierząc, że moje życie wpisuje się w wolę Bożą. A wolą Bożą jest moje zbawienie, czyli dobro. Stąd to uwielbienie - zgoda. Natomiast narzekanie, martwienie się jest sprzeciwem. Jeżeli mówię: „Panie Boże, bądź uwielbiony w moim życiu, dziękuję Ci za wszystko, co się dzieje, bo wierzę, że to wpisuje się w Twoją wolę, że Ty pragniesz mojego dobra”, w moim sercu pojawiają się dobre uczucia. To tak jakbym mówił do siebie: „Jesteś dobry, wszystko, co się dzieje w twoim życiu, sprzyja szczęściu, wszystko przyniesie ci korzyść”. Te dobre słowa budzą pozytywne uczucia, myśli i dobre nastawienie nawet do trudnych sytuacji. Stanie się natomiast przeciwnie, jeśli będę sobie mówił: „Jaki jestem nieszczęśliwy, jakie nieszczęście mi się przydarzyło, gdzie jest Pan Bóg. Słowa, które rodzą się z negatywnych doświadczeń, prowokują podobne. Psychologia mówi, że w naszym mózgu powstają takie „rowki”, które „zapamiętują” nasze myślenie, postawy. Tworzą się złe nawyki. Człowiek później pod ich wpływem narzeka, nawet gdy dzieje mu się dobrze. Zauważmy, że wiele osób narzeka, mimo że się im wiedzie, bo mają pracę, środki na utrzymanie, nie doświadczają większych problemów. Mówi się o Polakach, że wciąż narzekają, nie widzą dobra, tylko zło. A przecież kiedyś było gorzej, trudniej żyło się ludziom. Tego się nie widzi. Tworzą się koleiny i człowiek w nie wpada. Jest mu dobrze, ale i tak narzeka. To też jest jakiś wyraz bluźnierstwa, bo zamiast oddać Bogu chwałę, przyczyniam się do jakiegoś zła zaprzeczającego dobroci Tego, który czuwa i troszczy się o mnie. Żeby zmienić te nawyki, w mózgu muszą powstać nowe „rowki”: uwielbienia, dobrego myślenia. Ktoś powiedział, że to, na co patrzysz, o czym myślisz, co mówisz –rośnie. Gdybym mówił o tobie, że jesteś zły, nienawidzę ciebie, nie akceptuję cię, nie chcę ciebie, w twoim umyśle pod wpływem tych słów zrodziłyby się złe myśli. One pobudziłyby twoje serce do złych uczuć. W rezultacie powiedziałbyś: „Nie chcę cię znać, odchodzę od ciebie”. Odchodząc, zabrałbyś ze sobą całą złość i gniew i przerzucił je dalej na inną osobę. Księga Przysłów mówi, że słowami z ust swoich się wiążemy (por. Prz 6,2). Dlatego jeżeli ktoś nam powie: „Jesteś dobry, wspaniały, cudowny, jak miło być z tobą”, rodzą się w nas dobre myśli, uczucia, i reakcja: „Chcę być z tobą”. Dlaczego lubimy przebywać z osobami, które nas akceptują, nie krytykują? Bo się dobrze czujemy w ich towarzystwie. Nawet jeśli wracam do domu i jest jakaś trudna sytuacja, łatwiej ją przeżyć, bo mam w sobie ładunek dobra. Jeżeli kumuluję w sobie ładunek zła, nawet w dobrej sytuacji będę niezadowolony. Jedna iskierka sprawi, że wybuchnę z błahego powodu na kogoś, kogo kocham. Często tak się dzieje, że coś mnie drażni, powiem dwa, trzy słowa i nagle moja relacja ze współmałżonkiem czy z dzieckiem zostanie zerwana.
Co Ojciec poradziłby osobom, które kilkanaście czy kilkadziesiąt lat mają już za sobą i te nawyki to już nie rowki, ale rowy? Jak zacząć tę zmianę myślenia, żeby przestawić się na język uwielbienia i dziękczynienia?
Ze złymi nawykami nie trzeba walczyć. Często to porównuję do odbijania piłeczki pingpongowej. Kiedy uderzę o ścianę, piłeczka się odbije i wróci do mnie. Ilekroć ją uderzę, tylekroć będzie wracać. Trzeba ją zostawić, żeby poleciała tam, gdzie jej miejsce, a zająć się czymś, co jest dobre. Zamiast walczyć ze złymi nawykami, myśleniem, postawą, musimy podjąć decyzję o uwielbieniu, bo ono - tak jak radość, przebaczenie – wymaga decyzji. Decyduję się wielbić Pana niezależnie od sytuacji, być teraz radosny bez względu na to, czy czuję w sercu radość, decyduję się przebaczyć. To jest decyzja, a nie uczucie. Nie bazuję na emocjach. Kiedyś czytałem świadectwo osoby z USA, która zachorowała na raka. Lekarze dawali jej miesiąc, bo okazało się, że za późno zgłosiła się na leczenie. Rak dokonał takiego spustoszenia jej organizmu, że nawet operacja nie wchodziła w grę. Zostało tylko czekanie na śmierć. Ten człowiek stwierdził, że skoro już koniec jest dla niego wyznaczony, to czym ma się martwić? To nie przedłuży mu życia, nie sprawi, że wróci do zdrowia. Co więc zrobił? Poprosił, aby mu przynoszono do szpitala filmy i oglądał komedie. Śmiał się od rana do wieczora. Po miesiącu okazało się, że rak zniknął. Siły witalne organizmu pod wpływem radości, jakiej doświadczał, sprawiły, że zaszły tak poważne zmiany, że wyeliminowały one chorobę rakową. Później otrzymał chyba nawet doktorat z medycyny, mimo że jej nie studiował, i wykładał na uniwersytecie rolę śmiechu w uzdrowieniu. Mówił, że jeśli człowiek chce wrócić do zdrowia, musi otworzyć się na radość, bo to przyspiesza regenerację organizmu. Psycholodzy mówią, że wystarczy śmiać się 15 minut dziennie, a w ciągu roku schudniemy 2,5 kg. Mało tego, śmiech sprawia, że człowiek młodnieje. Ale nie tylko to, bo moja radość sprawi, że inni zaczną się cieszyć w sytuacjach, w których nie jest im do śmiechu, będą je inaczej przeżywać. Wówczas lęk, złość, gniew, martwienie się zostaną wyeliminowane. Łatwiej jest wtedy podjąć dobrą decyzję niż gdybym uczynił to w gniewie, smutku czy złości. Zazwyczaj decyzje podejmowane w takim stanie są błędne i jeszcze bardziej przyciągają to, co rani i boli.
Jeżeli radość jest decyzją, czy mogę powiedzieć, że jestem w takim razie zobligowany do radości, uwielbienia, dziękczynienia?
Jeśli się decydujesz, to tak.
Nie ma to za wiele wspólnego z sytuacją zewnętrzną, emocjami?
Gdybyś był kibicem, szedłbyś na mecz (a masz trudną sytuację w pracy czy w rodzinie). Jesteś smutny, przygnębiony, martwisz się, ale drużyna, której kibicujesz, nagle zdobywa gola. Jesteś dalej smutny? Raczej radość, że twoja drużyna wygrywa, jest tak ogromna, że to nieszczęście, które masz w domu, nie może się przebić. Wracasz jednak do siebie i ten stan pryska. To jest różnica między radością Bożą a ludzką. Boża radość sprawia, że wracasz do domu i nią przemieniasz tę sytuację, natomiast ludzka radość kończy się wraz z podnietą.
Myślę, Ojcze, że to może być trudne, zwłaszcza na początku, bo to będzie wydawać się sprzeczne z tym, co odczuwam, co się dzieje. Jak w tym nie ustać, jak to w sobie pielęgnować, żeby być wiernym tej decyzji?
Jezus mówi: (…) beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15,5). Licz zawsze na Jezusa, On ci w każdej chwili pomoże. Kiedy będzie ci ciężko i poczujesz, że tracisz radość, proś Go o pomoc. Jeżeli podejmiesz decyzję i będziesz się jej trzymać, zobaczysz rezultaty. Wszystko działa w czasie. Czas jest łaską. Obcego języka czy pływania nie nauczę się z dnia na dzień. Trzeba na to czasu. Uczymy się przez powtarzanie. Każdego dnia mam ćwiczyć i radość w pewnym momencie stanie się nawykiem. Już nie będę musiał się zastanawiać, myśleć o tym, ale na początku muszę sobie to zapisać, pamiętać, powtarzać, przynajmniej 3,4 razy w tygodniu i wracać do tego samego. Wtedy nastąpi utrwalenie. Ktoś dzisiaj się rozraduje albo przez trzy dni będzie radosny, ale w następnym tygodniu powie: „Próbowałem, ale nic z tego nie wyszło”. Próbuj się w ten sposób uczyć języka, to zobaczysz, czy po tygodniu będziesz umiał. Powtarzaj jedno i to samo. Słuchaj języka, będzie ci łatwiej. Ćwicz, wzbudzaj w sobie radość i szukaj takich sytuacji, które pomogą ci przynajmniej ją podtrzymać, bo na początku samemu człowiekowi będzie trudno - poprzez modlitwy, ale i radowanie się Bogiem, przebywanie z osobami, które są radosne. Wtedy jest łatwiej. Jeżeli przebywam wśród ludzi, którzy się radują, w pewnym momencie sam zacznę się radować.
Wiadomo, że języka najlepiej uczymy się w naturalnym środowisku.
Mówią też, że od dzieci. Dzieci również są zawsze radosne, niezależnie od sytuacji. Nie martwią się niczym, nie lękają. Cieszą się. Ktoś, kto ma dzieci, nawet dziadkowie, jest radosny, śmieje się, lubi patrzeć na nie, bo to radośnie usposabia. Dziecko wnosi dużo radości tam, gdzie jej już nie ma. A Jezus mówi: Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (por. Mt 18,3). Powinniśmy tak jak dzieci przeżywać każdy dzień z radością, nie niepokoić się, bo jest Bóg, On się o nas troszczy. O nic się zbytnio nie troskajcie (Flp 4,6), nie martwcie się, nie lękajcie. Tych słów Jezus nie wypowiadał raz czy dwa, ale o wiele częściej, a więc jest to przesłanie dla nas ogromnie ważne. Lęk zabija w nas ducha radości. Jeżeli wskrzesimy w sobie radość, będziemy radośni niezależnie od sytuacji. Tu nie chodzi o to, czy będę uzdrowiony, czy nie, bo radość i uwielbienie nie może być narzędziem czy magiczną różdżką. Czy jeśli nie będzie uzdrowienia, to nie ma sensu się radować i wielbić Boga? Raduję się Nim niezależnie od tego, czy mnie uzdrowi.
Chociaż powinienem spodziewać się tego, że mnie uzdrowi.
W oparciu o obietnice. Jeżeli Bóg mi obiecał uzdrowienie – tak. W Piśmie Świętym mamy takie obietnice i to niejedną. Ale obietnica może przyjść po śmierci. Wobec Abrahama Bóg wypełnił ją u schyłku jego życia. Dał mu potomka, ale powiedział, że będzie miał potomstwo jak gwiazdy na niebie czy piasek morski. Obietnice są dalekosiężne.
Myślę, że pomocą dla wielu ludzi, którzy decydują się na uwielbienie, dziękczynienie, radość, są wspólnoty modlitewne, środowiska, w których uwielbienie powinno być atmosferą codzienną, naturalną. Myślę, że warto, żeby osoby, które do tej pory nie były zaangażowane we wspólnoty, nad tym pomyślały, bo jednak na co dzień będą spotykać się z sytuacjami przeciwnymi, kuszącymi do smutku, przygnębienia.
Dotknąłeś czegoś ważnego. Wiemy, że radość, która w nas się pojawia, nie ma źródła w nas, ale w Bogu. Duch Boży to Duch radości. W Starym Testamencie jest określany słowem Ruah. To słowo tłumaczy się jako „wiatr” i „klimat”. Tam, gdzie działa Duch Boży, tworzy się sprzyjający klimat, który umożliwia człowiekowi rozwój, albo inaczej: doświadczanie szczęścia. Wspólnoty, które powstają, są otwarte na działanie Ducha Świętego. Jeśli żyją Duchem Świętym, tworzą taki klimat, który sprzyja szczęściu, który pomoże nieszczęście zamienić w szczęście. Człowiek należący do wspólnoty, przeniknięty działaniem Ducha Świętego, wracając tam, gdzie jeszcze jest nieszczęście, swoją osobą będzie to przemieniał. To jest jakiś proces, wymaga on czasu, ale czas jest łaską, a nie przekleństwem. Im więcej mamy czasu, tym bardziej możemy doświadczyć tej prawdy o Bogu, który jest z nami, który się o nas troszczy i któremu tak naprawdę zależy na nas.
Czyli wejście we wspólnotę, grupę modlitewną jest korzyścią dla człowieka?
Tak, trzeba jednak pamiętać, że, wchodząc do wspólnoty, nie tyle mam brać, ile dawać. Jeśli chcę być szczęśliwy, muszę dawać. Tak samo jest z miłością: chcę być kochany – muszę kochać. Nie mogę powiedzieć: będę kochany - wtedy pokocham, doświadczę szczęścia - wtedy będę dawał. Tak to nie zadziała. Dawajcie, a będzie wam dane. Jeśli chcę być szczęśliwy, muszę dać szczęście, muszę swoją osobą uszczęśliwić wspólnotę. Chcę być kochany, muszę pokochać wspólnotę taką, jaka ona jest. Muszę dawać. Ktoś powie, że nic nie ma, ale to nieprawda. Masz, ale zrób wysiłek - daj. Tyle, ile masz, nawet troszeczkę. Bóg to pomnoży. Następnym razem będziesz miał więcej i zobaczysz, że to będzie do ciebie wracać i procentować.
Prosiłbym jeszcze na koniec o modlitwę za naszych Czytelników.
Panie Jezu, Ty jesteś źródłem naszego uzdrowienia i uwolnienia. Wziąłeś na Siebie nasze choroby, słabości, boleści. Ty sam zachęcałeś nas do tego, byśmy się nie lękali – bo jesteś, byśmy się nie martwili - bo jesteś. Przez dar Twego kapłaństwa proszę Cię teraz, aby ci, którzy czytali te słowa, zostali przez nie mocno poruszeni, Twój święty Duch niech spocznie na nich, a radość niech jak źródło wytryśnie z ich wnętrza. Ty powiedziałeś: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie, niech przyjdzie do Mnie i pije! Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza (J 7,37-38). Przez dar Twego kapłaństwa w tym znaku krzyża niech spłynie na wszystkich łaska i moc Twojego Ducha Świętego, a źródło Twojej miłości i radości niech wytryśnie w ich życiu i promieniuje na rodzinę, małżeństwo, środowisko, w którym żyją. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
Wywiad opublikowany w Posłanie 3/2017
Czytelnia
Polecane wywiady
Kiedy wielbimy Boga, jesteśmy błogosławieni cz. I
Z o. Józefem Witko OFM rozmawia Tomasz Kalniuk (I część) Witamy o. Józefa Witko, rekolekcjonistę, który głosił już ...
Scalić człowieka
Z o. Karolem Meissnerem, benedyktynem, lekarzem i teologiem, autorem wielu publikacji dotyczących etyki ...
Rozpalić serce
Gdy przez 5 lat pracowałem w Lublinie, w mojej pierwszej parafii, przygotowywałem młodzież do bierzmowania. Chociaż ...