Kiedy wielbimy Boga, jesteśmy błogosławieni cz. I

Z o. Józefem Witko OFM rozmawia Tomasz Kalniuk
(I część)

Witamy o. Józefa Witko, rekolekcjonistę, który głosił już kolejny raz w Toruniu rekolekcje, tym razem zatytułowane „Jerycho - moc uwielbienia. Burzenie twierdz warownych”. Ojcze Józefie, czym jest Jerycho w życiu wierzącego?

W Biblii Jerycho jest miastem, które stanęło na przeszkodzie synom Izraela w wejściu do Ziemi Obiecanej. Bóg zburzył je dzięki wierze i posłuszeństwu swojego ludu. Dla nas jednak Jerycho to nie tyko coś, co stoi na przeszkodzie, ale jest ono symbolem czegoś, czego nie mamy - na przykład zdrowia, wolności, pomyślności - a chcielibyśmy to zdobyć. 

Podczas rekolekcji wielokrotnie padały słowa, że niemożliwe staje się możliwym dla tego, który wierzy. Czy mamy przez to rozumieć, że już odtąd nie będzie cierpienia, zła, chorób?

Cierpienie i choroby będą, dopóki świat istnieje. Ale – tak jak mówi Jezus - wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy (Mk 9,23). Świat, który jest dotknięty bólem, cierpieniem, chorobą, nieszczęściem, wcale nie musi być taki, bowiem tam, gdzie jest Bóg, wszystko się zmienia. Ktoś, kto wierzy, nabiera mocy Ducha Świętego, który działa przez wiarę w konkretnej sytuacji. Kiedy człowiek otwiera się na Pana Boga – a wiara to zaufanie do Niego – pozwala, aby On działał w jego życiu. Wówczas nie tyle sam się trudzi, ile jest świadkiem tego, co Bóg czyni dla niego. To sprawia, że zaczyna wielbić Boga, bo On walczy za niego, przychodzi mu z pomocą. 

Czy zatem człowiek, który doświadcza trudności, chorób, ma za nie dziękować  Bogu i uwielbiać Go? To nie jest powód, który naturalnie przychodzi nam do głowy. 

Święty Paweł pisał w swoich listach: „za wszystko dziękujcie” (por. 1 Tes 5,18). Nie wskazywał, żeby dziękować tylko za dobro. W Ewangelii czytamy, że Jezus obiecał: Jestem z wami przez wszystkie dni (Mt 28,20) – nie tylko te dobre, ale również te złe. W Starym Testamencie Bóg powiedział: „nie opuszczę cię ani nie porzucę” (por. Pwt 31,6). Kiedy doświadczamy zła, trudności, chorób, nasza wdzięczność i radość rodzą się z wiary w Opatrzność Bożą – że jest Bóg, a Jego obecność gwarantuje nam, że to, co się dzieje w naszym życiu, nie wymknęło się spod Jego kontroli, ale wszystko wpisuje się w Jego wolę. Skoro wolą Bożą jest nasze zbawienie, czyli dobro, to znaczy, że ta sytuacja niesie nam dobro. Hiob stwierdził: dobro przyjęliśmy z ręki Boga, czemu zła przyjąć nie możemy? (Hi 2,10). Człowiek, który wierzy, przyjmuje wszystko od Boga, bo wie, że to, co pochodzi od Niego, jest dobre, nawet jeśli zostało naznaczone bólem i cierpieniem. Stąd radość, uwielbienie, kiedy odkrywam, że w tę konkretną sytuację, która jest zła, trudna, bolesna, wlewa się obecność Boga. Wtedy wszystko zaczyna się zmieniać. To tak, jakby światło pojawiło się w ciemności. Uwielbienie jest sposobem umożliwiającym  nie tyle Panu Bogu, co nam doświadczyć Jego obecności i tej mocy, która zmienia wszystko. 

Czy jest możliwość, że się pomylimy, bo weźmiemy za wolę Bożą jakąś trudną sytuację, chorobę?

Wolą Bożą jest nasze zbawienie. Jest ono wyzwoleniem ludzkości od rządów szatana oraz unicestwieniem największego wroga człowieka - śmierci. Święty Paweł w Liście do Rzymian, pisząc o zbawieniu, używa greckiego słowa  soteria: Bo ja nie wstydzę się  "Ewangelii, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego (Rz 1, 16). Oznacza ono nie tylko przebaczenie, ale uzdrowienie, uwolnienie i ogólnie dobre samopoczucie. Innym słowem oznaczającym ‘zbawienie’ w Nowym Testamencie jest przymiotnik sozo - zbawiony, uleczony i uwolniony. To słowo jest użyte np. w Ewangelii świętego Łukasza:Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju (7, 50). Uzdrowienie jest zatem zawarte w pakiecie zbawienia.
Kiedy Paweł pisze, że Bóg nas zbawił, chce też powiedzieć, że nas uzdrowił, uwolnił, zapewnił nam dobre samopoczucie. Kiedy diabeł nas atakuje, pojawiają się choroby czy nieszczęścia, ludzką rzeczą jest narzekać, martwić się, wyrażać złość, gniew, dezaprobatę. Dzieje się tak, bo takie mamy serce. Jezus mówi, że to z niego pochodzi całe zło: bałwochwalstwo, złość, gniew, pijaństwo, narzekanie, martwienie się (por. Mt 15, 10-20) i czyni człowieka nieczystym. Kiedy pojawia się trudna sytuacja, człowiek reaguje w taki sposób, jakie ma serce. Kiedy wyraża złość, gniew, nienawiść, niechęć, w pewnym momencie podobne uczucia ma względem Boga i mówi: „Boże, dlaczego, za co? Dlaczego akurat mnie to spotkało?”. Zły to wykorzystuje, by człowiek już nie ufał Panu Bogu, nie wierzył Mu. Słowo Boże mówi, że zło powinniśmy zwalczać dobrem, nigdy złem. Jezus mówi: „Po owocach ich poznacie”. Dobre drzewo wydaje dobre owoce, złe – przeciwnie. Jeżeli mam dobre serce, nieważne, jaka jest sytuacja – z tego serca wyjdzie zawsze dobro. Narzekanie, lęk, martwienie się, użalanie się nie są dobre. A zatem sytuacje, które Bóg dopuszcza dla mojego dobra, stają się lustrem odbijającym stan mojego serca, a tym samym niezwykłą łaską. Ważne, by mieć świadomość, że wolą Boga nie jest, abym chorował, doświadczał nieszczęścia, ale Bóg, dopuszczając te sytuacje, wpisuje je w swoją wolę, aby pokazać stan mojego serca, abym mógł się tego wyrzec, poprosić Go, by je oczyścił, przemienił, uzdrowił. Mogę wówczas powiedzieć: „Boże, naprawdę dziękuje Ci za tę trudną sytuację, bo widzę, że brak mi cierpliwości, miłości. Myślałem, że potrafię przebaczać, a jednak nie. Czuję złość i niechęć do tego człowieka. Przepraszam Cię. Skoro to dopuściłeś, dziękuję Ci”. Kiedy zaczynam uwielbiać Boga, miejsce narzekania, użalania się nad sobą, zajmuje uwielbienie, radość, pokój. Sytuacja zewnętrzna może się nie zmienić, ale przemienia się moje serce. Uspokajam się, czuję radość. Skoro jest Bóg, to nawet to zło zamieni się w dobro. Dla nas, ludzi, jest to niezwykłą łaska – możliwość uwielbiania Boga. 
Jest jeszcze inny sposób patrzenia na tę sytuację. Jezus mówi, że błogosławieni są ubodzy, cisi, którzy cierpią, są prześladowani. Słowo „błogosławiony” tłumaczy się jako „szczęśliwy”. Dla nas szczęście wiąże się z jakimś dobrem. Kiedy widzimy, że ktoś wraca do zdrowia, gdy układa mu się w życiu, stwierdzamy, że jest szczęśliwy, a jeśli widzimy kogoś, komu się nie wiedzie, mówimy, że to człowiek nieszczęśliwy. Słowo „błogosławiony” w języku polskim nie do końca oddaje całą treść, jaka kryje się w greckim makarios. Grecy tego słowa używali w odniesieniu do bogów, ale tak też nazywali wyspę Cypr (he makaria – ‘szczęśliwa wyspa’). Niczego na niej nie brakowało. To, co tam było, sprzyjało życiu - owoce, warzywa, woda, dobry klimat. Człowiek, który tam mieszkał, miał wszystkiego pod dostatkiem i czuł się szczęśliwy. Słowo „błogosławiony” pokazuje, że ten jest szczęśliwy, komu wszystko sprzyja do szczęścia, nawet nieszczęście. A takim może być tylko ten, kto ma Boga. To dzięki Niemu w życiu człowieka wszystko prowadzi do szczęścia, nawet nieszczęście. Nawet upadek w grzech będzie sprzyjał jego szczęściu - jego nawróceniu, jego umocnieniu. Kiedy żyjemy uwielbieniem Boga, jesteśmy błogosławieni. Jeśli czynimy to w każdej sytuacji - niezależnie, dobrej czy złej - ona sprzyja naszemu szczęściu, najpierw w sercu, a później też na zewnątrz – w naszych małżeństwach, rodzinach. 

To bardzo dobra nowina i ona zmienia diametralnie perspektywę, ale chciałbym jeszcze o to dopytać. Rozumiem, że naturalną reakcją na zło, które nas spotyka jest niezadowolenie, narzekanie, buntowanie się. Jest też druga postawa człowieka wierzącego, który wszystko, co się dzieje w jego życiu, przyjmuje bezkrytycznie. Czy zatem jakakolwiek choroba, doświadczenie, które przychodzi na nas, jest wolą Bożą?

Nie, nie jest wolą Bożą, ale wpisuje się w nią. Kościół uczy nas o Bożej Opatrzności, czyli nie ma czegoś takiego jak fatum czy zbieg okoliczności. Cokolwiek się dzieje w naszym życiu, nawet mój grzech, wpisuje się w wolę Bożą. Gdyby Bóg tego nie chciał, nie zgrzeszyłbym. Ale z drugiej strony, ponieważ Bóg szanuje moją wolną wolę, mój wybór, dlatego jeśli wybieram grzech, On też mój wybór aprobuje i to się wpisuje w Jego wolę. Człowiek wierzący, kiedy upadnie, nie popada w rozpacz, bo jest Bóg. To już jest powód do uwielbienia. To nie jest tak, że aprobuję grzech, zgadzam się  na niego, ale kiedy już upadnę, nie robię z tego tragedii, bo jest Bóg, który mnie podniesie. Nie zawiodłem Go, On mnie zna. Zawiodłem siebie, bo miałem siebie za kogoś lepszego. Wydawało mi się, że znam siebie, że nie popełnię jakiegoś grzechu, a jednak. Jeżeli z tego powodu się złoszczę, popadam w rozpacz, to znaczy, że jest we mnie pycha. Cierpię nie dlatego, że obraziłem Pana Boga, ale że zawiodłem siebie. Bóg wiedział, że upadnę. Kiedy natomiast upadnę i powiem: „Boże, wiedziałeś, że tak się stanie i dziękuję Ci za to, że jesteś”, w tym momencie rodzi się uwielbienie, bo dzięki Panu Bogu ten grzech nie ma nade mną władzy. Wyrzekam się go, a Pan bierze go na siebie, udziela mi łaski przebaczenia. Ponieważ jest Bóg, w sercu trwa radość, nawet w upadku. W Wielką Sobotę śpiewamy o grzechu pierworodnym: „błogosławiona wina”. To jest właśnie to: ponieważ jest Bóg, wszystko sprzyja naszemu szczęściu. Nawet z nieszczęścia w postaci upadku czy jakiejś tragedii Bóg wyprowadza dobro. To jest powód do radości. Nie akceptujemy grzechu czy zła, sprzeciwiamy się mu. Gdybym akceptował chorobę, to bym nie szedł do lekarza. Jeśli ktoś mówi, że choroba jest wolą Bożą i nie będzie się leczył, to grzeszy, łamie piąte przykazanie. Mamy ratować siebie i innych. Święty Jan Paweł II mówił: kiedy zobaczysz chorego, to mu pomóż, jeśli jesteś lekarzem, wykorzystaj swoją wiedzę, użyj swoich zdolności, albo przynajmniej bądź z tym człowiekiem, odwiedź go, a już bardzo pomożesz, będzie mu lżej, łatwiej. Powinniśmy się ratować. Jezus uwalniał z chorób, a święty Łukasz napisał, że uzdrawiał wszystkich, którzy byli pod władzą diabła (por. Dz 10,38). Znaczy to, że choroba jest jednym z narzędzi, którymi diabeł się posługuje, żeby niszczyć nasze życie. Jeśli ktoś jest chory, jego życie zaczyna szwankować, staje się niezdolny do pomocy innym, ale i sobie. Czasem jednak Pan Bóg ją dopuszcza. Jeśli na przykład nie dbam o siebie, nie odżywiam się, wchodzę tam, gdzie jest dużo bakterii i zachoruję, to nie mogę winić Pana Boga, że taka była Jego wola. Raczej moja głupota, że nie dbałem o siebie i poniosłem tego konsekwencje. Kiedy jednak to się stanie, mogę powiedzieć: „Boże, dziękuję Ci, że to mi się przytrafiło, bo uświadamiam sobie, że muszę zadbać o siebie, lepiej się odżywiać. Moje ciało zostało mi dane po to, bym żył na ziemi i pełnił Twoją wolę. Nie mogę go niszczyć, doprowadzać od ruiny”. 

To, co Ojciec mówi, jest mocno osadzone w Biblii, a mam wrażenie, że ta nauka była przemilczana przez wiele pokoleń. Jest w tym powiew nowości. 

Myślę, że nie było przemilczane, tylko w Kościele często kładzie się nacisk na pewien aspekt świętości. Wiemy, że św. Franciszek, ale i św. Jan Paweł II zwracali na to uwagę, że smutny święty to żaden święty. Chrześcijaństwo musi być radosne, dlatego że mamy nadzieję w Chrystusie, nadzieję życia wiecznego, przemiany świata, mocy, która doskonali się w słabości. Dzięki Jezusowi nie musimy chodzić smutni, bo dla człowieka wierzącego wszystko sprzyja jego szczęściu, bo jest błogosławiony, jest naznaczony mocą Chrystusa Zmartwychwstałego. Jeśli chcemy przeżywać świętość na co dzień, musimy być radośni. Święty Paweł zachęcał: Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie (1 Tes 5,16-17). Dawid w jednym z psalmów pisał: Raduj się w Panu, a Bóg spełni pragnienia twego serca (Ps 37,4). Słowo Boże w wielu miejscach zwraca naszą uwagę na to, że radość jest znakiem obecności Boga. Radujemy się nie z tego powodu, że zdobyliśmy kolejną wspaniałą rzecz, tylko dlatego, że jest Bóg. To jest powód do radości. Skoro On jest, to wszystko w życiu będzie mi się układać, a jeśli coś nie byłoby po mojej myśli, i tak Bóg obróci to w dobro dla mnie. Ta radość sprawia, że nie ma czasu na smutek, zmartwienie, narzekanie, bo uwielbienie, dziękczynienie czy radość są egzorcyzmem dla mojego umysłu. Szatan nie wtłoczy w mój umysł jakichś negatywnych treści. 

A jak radować się w sytuacji, kiedy osoba wierząca jest uczestnikiem np. takich rekolekcji, nie można jej oskarżać o brak wiary, ufa Panu Bogu, że dokona się uzdrowienie u niej czy u kogoś bliskiego – a nie widać efektów przez długi czas?

Wiara dotyczy obietnic, często natomiast kojarzy nam się ona z rzeczami materialnymi czy też doświadczalnymi przez zmysły. Trzeba wziąć pod uwagę, że wiara i martwienie się czy lęk mają coś wspólnego: dotyczą przyszłości. Nie znamy jej, jest przed nami zakryta. Zarówno ten, kto wierzy, jak i ten, kto się martwi, nie wie, co będzie, ale ten, który się martwi, lęka, spodziewa się zła, a ten, który wierzy, spodziewa się dobra. Dlaczego? Bo wiara związana jest z obietnicami. Co nam Bóg obiecał? Na przykład „Oto uzdrowię ciebie” (por. Iz 38,5). Tak mówi Bóg przez proroka Izajasza do Ezechiasza, króla judzkiego, który śmiertelnie zachorował. W Ewangelii Jezus mówi: Tym, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w Imię moje (…) na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie (Mk 16,17-18). To jest obietnica. Ma to się dokonać  w jakimś czasie, nie wiemy, w jakim. Jeśli kieruję się wiarą, to niezależnie od tego, co widzę, co odbieram przez zmysły, spodziewam się uzdrowienia i już się z niego cieszę. Jeśli natomiast kieruję się zmysłami, rzeczywistość jest taka, jaka jest, przychodzę do domu i zmysł wzroku czy dotyku będzie mi mówił: nic się nie zmieniło. 
Kiedy się skupiam na zmysłach, nie mam wiary. Popadam w smutek, w rozpacz, nawet złość, bo miało być uzdrowienie, a go nie ma. Dlaczego tak się dzieje? Zmysły mnie blokują. Wiara nie ma nic wspólnego ze zmysłami, dotyczy rzeczywistości niewidzialnej, związana jest z obietnicami. Kiedy jest doświadczenie, nie ma już wiary. Ona jest, zanim nastąpi doświadczenie. Jezus mówi: Według wiary waszej niech wam się stanie (Mt 9,29). Teraz albo w jakimś czasie. Bóg już wybrał ten czas, ale muszę wierzyć. To tak jak z Eucharystią. Kiedy kapłan wypowiada słowa konsekracji nad chlebem i winem, chleb przestaje być chlebem, a staje się Ciałem, wino przestaje być winem, a staje się Krwią Chrystusa. Wszyscy w to wierzą wbrew zmysłom. Przystępując do komunii świętej, widzą chleb, nie Ciało Jezusa. Zmysł smaku mówi, że to jest chleb i wino. Zmysł dotyku tak samo. Ale wiara mówi, że nie, to już nie jest chleb i wino, ale Ciało i Krew Jezusa. Chodzi o to, żeby w taki sam sposób podejść do uzdrowienia czy uwolnienia. Zmysły nie są w stanie dostrzec tej rzeczywistości, która dana nam jest przez wiarę. 
Jezus nie powiedział, że zdrowie odzyskają niektórzy albo ci, którzy na to zasłużyli albo tylko dobrzy, tylko że zostaną włożone ręce z wiarą i ta osoba odzyska zdrowie. Zauważmy, że w wielu sytuacjach zarzucał uczniom brak wiary. Kiedy była burza na jeziorze, spał w łodzi, a oni, borykając się z silnym wiatrem i falami, widząc, że to, co się dzieje, przerasta ich możliwości, pełni lęku zbudzili Go mówiąc: „Nauczycielu, nic cię to nie obchodzi, że giniemy?”. Jezus uspokoił wzburzone fale, i wiatr, a do nich powiedział: „Czemu tak bojaźliwi jesteście jakże wam brak wiary” (por. Mk 4,35-41). Właśnie brak wiary potęguje w nas lęk. Rzeczywistość, jaka nas otacza, może nas przerażać do tego stopnia, że będziemy robić wyrzuty Panu Jezusowi: „Gdzie jesteś? Dlaczego na to pozwalasz?”. Wiara pokazuje nam, że Bóg jest. Cokolwiek się dzieje, jest pod Jego kontrolą. Nie muszę bać się śmierci, bo jej dzień zna Bóg i przed nim nie ucieknę. Nie przedłużę ani nie skrócę życia nawet o jedną sekundę, bo moja śmierć jest wpisana w Jego wolę. Nieważne, czy są takie czy inne zamachy terrorystyczne, kataklizmy – ufam Panu Bogu. Nie żyję w lęku. Na każdego przyjdzie moment śmierci. Bóg o nim wie, więc cokolwiek się dzieje na zewnątrz, nie przeraża mnie, bo nawet jeśli teraz zginę, to moja śmierć wpisze się w wolę Bożą, nie ucieknę przed nią. 

Toruń, 5 lutego 2017 r.
Wywiad został opublikowany w Posłanie 2/2017