U Boga szyby są czyste

W księdze Samuela znajdujemy historię Dawida. Kiedy królem Izraela był Saul, z powodu swojej niewierności, stracił łaskę Pana, który nakazał prorokowi Samuelowi namaścić na władcę Dawida. Był on najmłodszym z synów Jessego. Kiedy Samuel przyszedł do jego domu, by odnaleźć wybrańca Bożego, Pan udzielił mu takiej wskazówki: „Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż nie wybrałem go, nie tak bowiem człowiek widzi ”, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce (1 Sm 16,7). Jesse przedstawił prorokowi siedmiu swoich synów, a o Dawidzie nawet nie wspomniał. Samuel więc zapytał Jessego: „Czy to już wszyscy młodzieńcy?” Odrzekł: „Pozostał jeszcze najmniejszy, lecz on pasie owce” (1 Sm 16, 11a). Prorok kazał go sprowadzić, po czym namaścił na króla. Ten więc, który był najmłodszym i najmniej znaczącym w oczach ludzi, okazał się ulubieńcem Boga: Pan wyszukał sobie człowieka według swego serca (1 Sm 13,14b). Ta historia pokazuje prawdę o Bożej miłości, bo ona sięga znacznie dalej niż ludzkie oko. Bóg patrzy na nas nie przez pryzmat naszych słabości, grzechów, uciążliwości naszego charakteru, przyrodzonych zalet lub ich braku. On patrzy ponad tym wszystkim. Zna też naszą historię, wie z czym się zmagamy i co jest naprawdę w naszym sercu. A co najważniejsze, wzroku Boga nie przysłaniają Jego słabości, bo jest doskonały i kocha nas doskonale, bez cienia egoizmu czy żądzy. A miłość ludzka jest skażona i nasz sposób postrzegania innych też jest taki. Nasze widzenie drugiego człowieka przypomina patrzenie na świat przez brudną szybę. U Boga wszystkie okna są zawsze idealnie czyste. To, co brudzi nasze szyby, to słabość ludzkiej natury, a więc też żądze oraz różne zranienia, które są skutkiem grzechów, słabości naszych i innych. Tak ciężko nam się uwolnić od osądu, a Słowo Boże mówi: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni.  Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? (Mt 7, 1-3).
Maria Jurczyńska, charyzmatyczka, która miała wyjątkowy dar modlitwy wstawienniczej, była w szczególny sposób posłana do kapłanów i kleryków. W trosce o życie młodych alumnów tworzących wspólnotę, w której nie brak było tarć i trudności w relacjach, pouczała ich: Ważna jest wartość duchowa człowieka, jego wysiłek pracy nad sobą, choćby nie było jeszcze widocznych rezultatów, ale może to szczyt jego możliwości i on nosi w sobie zadatki heroizmu – ty zaś może leniwy jesteś… Nie daj, Boże, żebyś usłyszał słowa: „i żeś był letni…” (Siostra Maria od Ducha Świętego, Modlitwa wstawiennicza).
Osąd często jest ślepy, krzywdzący, a jeśli towarzyszy mu obmowa, jest grzechem. Święta Teresa od Jezusa jako jedną z cnót wymieniała niemówienie źle o innych. W Księdze Życia tak o niej pisała: Nie mówiłam źle o nikim, choćby w rzeczy najmniejszej, ale raczej miałam we zwyczaju tłumaczyć każdego, kogo przy mnie obmawiano, mając zawsze na pamięci tę zasadę, że nie powinnam ani z przyjemnością słuchać, ani sama mówić tego o drugich, czego nie chciałam, by o mnie mówiono. (…) Towarzyszki moje i osoby, z którymi przystawałam, tak zdołałam nakłonić, by również ten zwyczaj przyjęły. Stąd często mówiono o mnie, że gdzie ja jestem, tam każdy ma plecy bezpieczne. Kiedy jesteśmy obiektem osądu, zazwyczaj bardzo boleśnie to przeżywamy, ale kiedy sami sądzimy innych jesteśmy krótkowzroczni, a Ewangelia mówi: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mt 22,39b). 
Boży ratunek
Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy (J 15,2). Tak czyni Bóg, jeśli chce, byśmy dojrzewali do miłości. To Boże przycinanie sprawia ból, ale to jest Jego łaska. Siostra Ann Shields w swojej książce Módl się i nie upadaj na duchu opisuje, jak Bóg ją przycinał: Kilka lat temu wykonałam wielki krok w wierze i zdobyłam się na bardzo ryzykowną modlitwę: „Panie, zrób wszystko, co konieczne, aby mnie zmienić. Chcę mieć Twój umysł”. Od tej pory Bóg codziennie spełnia moją prośbę mimo, że już wielokrotnie próbowałam się z niej wycofać. Zauważyłam na przykład, że ilekroć kogoś skrytykuję, w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin sama zachowałam się w sposób, który wydawał mi się taki naganny. Siostra Ann na potwierdzenie tych słów dzieli się świadectwem, jak podczas podróży samolotem była zgorszona zachowaniem mężczyzny, który, pijąc kawę, prowadził ożywioną konwersację i tak wywijał rękami, że oblał kawą stewardessę. W tym okresie w ogóle nie piłam kawy, ale po tym incydencie poprosiłam stewardessę o filiżankę małej czarnej – nagle naszła mnie na nią wielka ochota. (…) Stewardesa podała mi kawę, a zaraz po tym mężczyzna siedzący po drugiej stronie przejścia zaczął mnie zagadywać. Tata zawsze mi powtarzał, że nie muszę używać rąk w trakcie rozmowy. (…) Nigdy mi się to nie udawało. (…) kolejna biedna, niczego niepodejrzewająca stewardesa przechodziła miedzy rzędami krzeseł. Gdy mnie mijała, wyciągnęłam rękę i niechcący wylałam kawę na jej mundur. Mogłam niemal usłyszeć, jak Pan bardzo głośno i wyraźnie mówi: A widzisz?!” 
Sytuacja opisana przez siostrę Ann jest może zabawna, ale ilustruje bardzo obrazowo sposób w jaki Bóg nas wychowuje. On chce, żebyśmy Ewangelię traktowali „na serio” i w tym nam pomaga. Przede wszystkim stawia nas w prawdzie, dopuszczając różne sytuacje, które ukazują, że sami jesteśmy ludźmi pełnymi słabości. Nie zawsze jednak chętnie czytamy te Boże pouczenia. Niektóre relacje są dla nas trudne, ale widzimy je tylko przez nasze „brudne szyby”, dostrzegamy słabość innych, a  nie swoją własną. Drugi człowiek jest dla mnie trudny, ale to właśnie on mnie odziera ze złudzeń o mnie samym, bo w konfrontacji z nim doświadczam swojej niedoskonałości, ambicji, jakiegoś nieuporządkowania w sobie. Często przychodzi mi taka refleksja, że gdyby nie życie wspólnotowe i nie ludzie, których Pan stawia na mojej drodze, w swoich oczach byłabym o wiele lepsza niż jestem w rzeczywistości. Ucieczka od wspólnoty okazuje się często ucieczką od prawdy o sobie, ale od siebie nie da się przecież uciec. Jest w tym jakiś paradoks, że często zamykamy się na nią, chociaż przynosi nam wolność. W pierwszym momencie jej poznanie bywa bolesne. Lekarstwo, kiedy je połykamy, jest gorzkie, ale po jakiś czasie przynosi ulgę. Podobnie postawa pokory wobec siebie i innych wnosi w życie wiele pokoju. 
Zło dobrem zwyciężaj
Bóg kształtuje nas na swój  obraz, chce uzdolnić nasze serca do przebaczenia i błogosławienia tych, którzy nas prześladują. Jezus zaprasza, byśmy poszli dalej, głębiej, zgodnie z tym, co powiedział do Szymona: Wypłyń na głębię (Łk 5, 4b). Jednocześnie On wypływa z nami – ta obecność to Jego łaska. Jednak tak jak wypłynięcie na głębsze wody wymagało od Szymona wysiłku, tak wzrastanie w miłości nie może odbyć się bez pracy nad sobą, przemiany swojego myślenia, a przede wszystkim zapierania się siebie. Jezus mówi do każdego: Pójdź za mną! (Mk 2,14). On umiłował aż po krzyż, błogosławił, gdy Mu złorzeczono, oddał swoje życie nie tylko za swoich przyjaciół, ale też wrogów. Dlatego Bóg, chcąc kształtować w nas swój obraz, zaprasza nas do takiej miłości. Dopuszcza do tego, że spotykamy takich ludzi, którzy się nam sprzeciwiają, którzy nam złorzeczą, nas oczerniają i wtedy zaczyna się szkoła miłości. 
Podczas mszy św. ujrzałam Jezusa rozciągniętego na krzyżu i powiedział mi: „Uczennico Moja, miej wielką miłość do tych, którzy ci zadają cierpienie, czyń dobrze tym, którzy cię nienawidzą”. - Odpowiedziałam: O mój Mistrzu, przecież Ty widzisz, że nie mam uczucia miłości dla nich i to mnie martwi. Jezus mi odpowiedział: „Uczucie nie zawsze jest w twej mocy; poznasz po tym, czy masz miłość, jeżeli po doznanych przykrościach i przeciwnościach nie tracisz spokoju, ale modlisz się za tych, od których doznałaś cierpienia i życzysz im dobrze” (Dz 1628). Miłość to nie uczucie. Ona jest ponad nim, czasami jest gorzka i trudna, ale upodabnia nas do Zbawiciela. Ponadto nasza modlitwa, połączona z ofiarą, może przynieść łaskę naszym prześladowcom. Nieraz doświadczyłam tego, że kiedy miałam trudności z jakąś osobą i przykrość z tym związana „zmuszała” mnie do modlitwy za nią, to po jakimś czasie Pan mi pokazywał, że ona potrzebowała tej modlitwy. Pan nauczył mnie takiej postawy, że jeśli mam z kimś problem, to widocznie moim zadaniem jest się modlić za tego człowieka i go błogosławić. To jest zwyciężanie zła dobrem.       
Zaufać Bogu
Księga Samuela obfituje w wiele pełnych mądrości i ducha historii związanych z życiem króla Dawida, którego Bóg nazwał człowiekiem po swojej myśli. To, co wyróżniało, Dawida, to ufność Bogu, która widoczna była też wtedy, kiedy go prześladowano. Najpierw wiele lat ścigał go i czyhał na jego życie Saul, który zazdrościł mu sukcesów, a przede wszystkim względów, jakimi darzył go lud. Dwukrotnie nadarzyła się okazja, kiedy Dawid mógł zabić Saula. Nie zrobił tego. Namawiano mnie, abym cię zabił, a jednak oszczędziłem cię, mówiąc: Nie podniosę ręki na mego pana, bo jest pomazańcem Pańskim. (…) A ty czyhasz na życie moje i chcesz mi je odebrać. Niechaj Pan dokona sądu między mną a tobą, niechaj Pan na tobie się pomści za mnie, ale moja ręka nie zwróci się przeciw tobie. (…) Kiedy Dawid przestał tak mówić do Saula, Saul zawołał: „Czy to twój głos, synu mój, Dawidzie?” I zaczął Saul głośno płakać. Mówił do Dawida: „Tyś sprawiedliwszy ode mnie, gdyż odpłaciłeś mi dobrem, podczas gdy ja odpłaciłem ci złem” (1 Sm 24, 11b-13; 17-18). W innej scenie, kiedy Szimei z rodu Saula przeklinał Dawida i jeden z jego sług, Abiszaj, syn Serui, chciał zabić Szimei, Dawid odpowiedział: Co ja mam z wami zrobić, synowie Serui? Jeżeli on przeklina, to dlatego, że Pan mu powiedział: „Przeklinaj Dawida!”. Któż w takim razie może mówić: „Czemu to robisz?” (2 Sm 16,10).
Dawid we wszystkim, co go spotykało, patrzył na Pana i od Niego spodziewał się pomocy, a Bóg go nigdy nie zawiódł. Wiele razy ocalał jego życie z ręki Saula i ostatecznie sam dokonał nad nim sądu według ufności, jaką pokładał w Nim Dawid. Poprzez trudne historie naszego życia, wtedy, kiedy jesteśmy prześladowani przez naszych wrogów, Bóg chce uczyć nas składania całej naszej nadziei w Nim, bo On jest Tym, który sam przychodzi, aby stanąć w naszej obronie. Wszyscy mogą nas opuścić, ale nie On. Jeśli zwleka w naszej sprawie, to dlatego, że chce nas przemieniać, przycinać, byśmy przynosili owoc obfitszy poprzez święte życie. Dlatego w takich sytuacjach myślmy o tym, że wszystko, co nas spotyka, jest w ręku Boga, który przecież jest naszym Ojcem, a jednocześnie Panem nieba i ziemi. Pozwala w tym doświadczeniu zachować pokój serca i usłyszeć głos Boga, który zaprasza do tego, byśmy Go naśladowali w miłości. 
Marta Kalniuk
Artykuł opublikowany w Posłanie 2/18