Co robić? Modlić się !

Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort, szaleniec Boży żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku, w szczególny sposób troszczył się o ubogich i chorych. Ponieważ jednak nie mógł się powstrzymać, by nie głosić Ewangelii wszędzie, gdzie Pan go posyłał, miał znajomych także wśród bogaczy. Jeden z jego majętnych przyjaciół zwierzył mu się kiedyś, że ma poważny problem: otóż przy jego pałacu utworzyło się miejsce schadzek. Co robić? „Modlić się!” – no cóż, jakiej odpowiedzi można się spodziewać po świętym… Ludwik jednak zachęcał pana d’Orville: „Postaw przed bramą figurkę Matki Bożej i poprowadź modlitwę, najlepiej różaniec. Zawsze o tej samej porze. Zobaczysz, że problem się rozwiąże”. „Ja miałbym prowadzić modlitwę? Publicznie? A jeśli… hm… no… ktoś mnie zobaczy?!”. Aby ośmielić przyjaciela, Ludwik przez kilka dni sam stawał przed bramą pałacu i przy figurce Matki Bożej prowadził różaniec. Mieszkańcy Rennes, zwiedziawszy się, że przebywa tam „dobry ojciec Montfort”, zbierali się tłumnie na modlitwę, a gdy musiał wyjechać, nie chcieli ze wspólnych spotkań rezygnować – więc pan d’Orville, chcąc nie chcąc, musiał przejąć zadanie. Początkowo martwił się kpiącym wzrokiem mijających jego pałac arystokratów, ale po jakimś czasie przestało go to dotykać. A amatorzy schadzek w pałacowym parku? Wkrótce z nich zrezygnowali. 
Modlitwa nie tylko za miasto
Jak widać, modlitwa za miasto, którą od wielu już lat popularyzuje Amerykanka, Terry Bork (a na polskim gruncie można się nią zetknąć nie tylko w dużych ośrodkach, takich jak Łódź, Kraków czy Lublin, ale i w mniejszych, jak Gorzów Wielkopolski, a nawet Chojnice czy Śrem), była w Kościele znana od dawna. Pamiętamy zresztą dobrze postać ks. Ruotolo Dolindo, który podczas II wojny światowej modlił się za Neapol, albo kardynała Wyszyńskiego, w tym samym czasie z Lasek błogosławiącego płonącej Warszawie. Wiemy, jak często Pan Jezus zapewniał św. Faustynę, że jej modlitwa za Polskę jest Mu szczególnie miła. Do modlitwy za Portugalię Maryja zaprosiła w Fatimie trójkę małych dzieci. Armia radziecka po II wojnie światowej niespodziewanie opuściła Austrię, bo… wielu ludzi modliło się za swoją ojczyznę. 
Także obecnie bardzo popularne są duże akcje, takie jak Koronka na ulicach miast (od dziewięciu lat 28 września, w rocznicę beatyfikacji ks. Michała Sopoćki, spowiednika siostry Faustyny, na skrzyżowaniach wielu miejscowości w Polsce – i nie tylko! – spotykają się mniejsze i większe grupy osób, odmawiające Koronkę do Bożego Miłosierdzia w konkretnych intencjach. Więcej informacji na stronie http://www.iskra.info.pl/). Nową inicjatywą jest także Różaniec do granic – 7 października we wspomnienie Matki Bożej Różańcowej granice Polski otoczy szpaler osób, które będą wypraszać wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny dla świata, Ojczyzny, Kościoła, rodzin, wspólnot i dla nas samych” (więcej informacji na stronie http://www.rozaniecdogranic.pl/). Od wielu lat w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej prowadzona jest ewangelizacja nadmorska oraz ewangelizacja wioskowa (http://miastopana.pl/), a w diecezji przemyskiej – coroczna akcja Bieszczady dla Jezusa (http://www.bieszczadydlajezusa.pl/). Nie każdy jednak musi uczestniczyć w dużym wydarzeniu. Wiele lat temu zadzwoniła do naszej wspólnoty starsza pani z dużego miasta. Podczas rozmowy okazało się, że modli się często za swoją miejscowość, która wydaje jej się wręcz umarła duchowo. Kiedy w tym roku okazało się, że w owym mieście odbędzie się tygodniowa ewangelizacja, przypomniała mi się ta rozmowa. Czy ta dzielna wstawienniczka jeszcze żyje? Czy wie, że jej wytrwała modlitwa odniosła skutek? A może oglądała to wydarzenie i wspierała już z drugiej strony? 
Zbudź się, o śpiący!
Nasze miejscowości mogą wydawać się umarłe, ale często, gdy spojrzymy wstecz, okazuje się, że ich historia była wstrząsająca. Na przykład moje miasto, oprócz burzliwych relacji między katolikami a protestantami, ma na swoim koncie chociażby oblężenie przez Szwedów w czasie Potopu czy też zniszczenie przedmieść, wyburzenie gotyckich kościołów św. Jerzego i św. Wawrzyńca, spalenie przepięknych ogrodów i winnic (przez Francuzów) w obawie przed nadciągającym frontem w 1813 r. (miasto i tak zostało wtedy zdobyte). A co tu mówić o dramatycznej historii XX wieku? Czy może dziwić smutek, melancholia, którą nieraz odczuwamy, chodząc ulicami rodzinnych miejscowości? Jakiś czas temu zostałam zaproszona do współtworzenia fanpage’a informującego o różnych katolickich wydarzeniach w Toruniu i w okolicy (takie strony ma jeszcze chyba tylko Bydgoszcz i Warszawa – może warto wziąć przykład?). Nieraz, wracając z jakiegoś koncertu gospel, wieczoru chwały, ciekawego spotkania i mijając ludzi (których na tych wydarzeniach nie było!) mam z tyłu głowy pytanie: co mogliśmy zrobić więcej? Dlaczego było ich tak niewielu? Jak możemy ich zachęcić do poznania Chrystusa?
Potrzeba wstawienników
Jeśli jesteśmy we wspólnotach ewangelizacyjnych, to szczęśliwie mamy dużo zadań, ale jest jeszcze coś, co może zrobić każdy z nas – i to COŚ ma z pewnością o wiele większe znaczenie, niż perfekcyjnie przygotowana kampania informacyjna na Facebooku: modlitwa!
Wspomniany na początku Ludwik Maria Grignion de Montfort modlił się gorąco, aby Pan posłał na świat nowych apostołów, pełnych mocy Ducha Świętego. Nie chodziło mu przy tym wyłącznie o kapłanów – w jego ekipie ewangelizacyjnej, z którą przemierzał miasta i wioski Bretanii, było wielu świeckich. Jeśli chcemy dołączyć do tych Bożych szaleńców, może warto zacząć od modlitwy za osoby, które mijamy na ulicy? Pamiętam, jak kiedyś w tramwaju jechał młody mężczyzna – na kolanach miał torbę z laptopem, a na niej wielki różaniec. Za kogo się modlił, nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami współpasażerów? W swoich intencjach? A może za rodziny w mijanych kamienicach?
Możemy narzekać na świat, który nas otacza; możemy dziwić się, że nie zna zupełnie przesłania ani kultury chrześcijańskiej (kiedyś rozmawiałam z młodą dziewczyną, która nigdy nie słyszała o św. Teresie z Avila. Ale co tu mówić o dwudziestolatce, skoro pewna starsza już pani nie słyszała o klaryskach!). Ale możemy też zrobić coś innego: poprzez błogosławieństwo i modlitwę otwierać serca tych, którzy nas otaczają. Także my, świeccy, mamy troszczyć się o tych, którzy nie poznali Chrystusa. W książce Strzała w Jego ręku Maria Vadia pisze: „Pan nadal poszukuje ludu, który by z Nim współpracował, ludu, który jest w stanie poświęcić swoje życie, by wstawiać się, aby spełniły się zamiary Boże. Ludu, który będzie błagał o miłosierdzie i wypowiadał Jego modlitwy. Nie zakładajmy, że to uczyni bez nas - nie zrobi tego. Nie ignorujmy dzisiaj potrzeby modlitwy wstawienniczej!”.
Renata Czerwińska
Artykuł opublikowany w Posłanie 5/17