Aż do skończenia świata będę apostołem Miłości

Ale i tak się modliłam 
Marta Luiza Robin przychodzi na świat 13 marca 1902 r. we Francji, w Châteauneuf-de-Galaure, na płaskowyżu zwanym Równiną, położonym między Alpami a rzeką Rodan. Jest szóstym i najprawdopodobniej, ze względu na już trudne warunki bytowe, nieoczekiwanym dzieckiem państwa Robin. Ojciec, spracowany, prosty chłop, darzy ją szczególną miłością i czule nazywa Tusią. Marta choć jest niezwykle słodkim dzieckiem, martwi rodzinę swoją chorowitością. 
Rodzice posyłają pięcioletnią Martę do szkoły gminnej, jednak częsta absencja z powodu chorób i, mimo dobrych chęci, raczej przeciętne zdolności nie pozwalają jej zdać egzaminu końcowego. Ponieważ brak jej posagu, ma podzielić los matki, wychodząc za wieśniaka, zostając matką wielu dzieci i zajmując się gospodarstwem. Decyzją rodziców kończy edukację po opanowaniu umiejętności czytania i pisania. Na lekcje religii natomiast musi chodzić aż 4 km. Katecheza nie jest zbyt porywająca, jednak dziewczynki to nie zniechęca, czasami nawet ośmiela się zadać jakieś pytanie, co nie jest mile widziane przez zakłopotanego proboszcza. Marta wzrasta do tego, co prawda, w środowisku chrześcijańskim, ale mało praktykującym. W opinii rodziny, „zbyt długa” modlitwa uznawana jest za marnowanie czasu. Pomimo niesprzyjających warunków życie duchowe kiełkuje w niej w ukryciu przed światem od najmłodszych lat. Zwraca się do Boga, jak do Ojca choć nikt jej tego nie nauczył, a On jej odpowiada. Stąd dość wczesne przywiązanie do modlitwy. Według sióstr, których miała aż cztery, Marta modli się za dużo: Siostry nie zgadzały się, żebym cały czas spędzała na modlitwie, ale i tak się modliłam, najczęściej w łóżku. O swojej I Komunii, którą przyjmuje 15 sierpnia 1912 r., mówi: Moja I Komunia św. stała się połączeniem z Naszym Panem. W tamtym momencie całkowicie zapanował nad moim życiem. W innym miejscu wspomina: Jako mała dziewczynka zawsze kochałam Pana Boga.  
Według najbliższych, którzy uznawali to za coś zwyczajnego, jest grzeczna, czuła, pełna poświęcenia, posłuszna i pobożna. Sama o sobie mówi: rodzice mogli mi kazać pójść w ogień. Zawsze żywa i pełna energii, radosna i dowcipna. Od trzynastego roku życia, kiedy przerywa po ośmiu latach edukację, zajmuje się już tylko pomocą w gospodarstwie, głównie przy wypasie bydła. 
Dla ciebie przygotowano cierpienie
W lipcu 1918 r. niespodziewanie załamuje się jej zdrowie, coraz częściej skarży się na silne bóle głowy, a lekarze nie mogą postawić diagnozy. Bólowi towarzyszą częste omdlenia, drętwienie kończyn, a później paraliż nóg. W tym okresie zapada także na czterodniową śpiączkę. Po krótkim cofnięciu się choroby uderza ona ze zdwojoną siłą latem 1919 r. Paraliż nóg i prawej ręki, światłowstręt i zaburzenia widzenia, a chwilami nawet całkowita ślepota. Pada najbardziej prawdopodobna diagnoza: zapalenie mózgu, nazywane „grypą hiszpańską” - straszna choroba, która w wielu przypadkach kończyła się śmiercią. Marta cierpiała ponad 2 lata, dokładnie 27 miesięcy. 20 maja 1921 r. w nocy jej siostrę, Alice, która śpi z nią w pokoju, budzi tajemnicze światło, widzi je też Marta, a w nim Najświętszą Pannę. Po tym wydarzeniu w tajemniczy sposób zaczyna wracać do zdrowia. Stał się cud! Marta staje się inną osobą, i tę inność trudno określić, czas choroby przemienia ją wewnętrznie. Snuje plany wstąpienia do klasztoru. Jednocześnie martwi ją fakt osłabienia wiary ojca, który przestaje uczestniczyć w niedzielnych mszach. Wtedy to oddałam się Bogu całkowicie, wybierając nie życie karmelitanki, ale nie wybierając niczego. 
Pod koniec roku choroba wraca. Marta nie chce się położyć, większość czasu spędza na fotelu. Haftem próbuje zarobić na lekarstwa. Wykonuje też drobne prace domowe, nie może jednak już uczestniczyć w obowiązkach wokół gospodarstwa. Ponieważ ma wolny czas, troskliwe siostry starają się dla niej o jakieś książki. Tak zaprzyjaźnia się ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus, francuską karmelitanką. Duchowość św. Teresy rzuca światło na jej życie. Drugie światło to życie wizytki, s. Benigny Ferrero, której ukazywał się Chrystus. Miłość, poświęcenie i misja - to idee zaszczepione w niej przez wizytkę. Wiosnę 1922 r. spędza u siostry, by ją zastąpić podczas wyjazdu do Marsylii. Na strychu znajduje skrzynię, a w niej książeczkę do nabożeństwa, którą otwiera: Czemu szukasz spoczynku, gdy do walki zostałaś przeznaczona? Czemu szczęścia szukasz, skoro narodziłaś się dla cierpienia? Wewnętrznie słyszy głos: Dla ciebie przygotowano cierpienie. Znowu otwiera książkę: „Bogu należy oddać wszystko”. Nie czytałam już dalej, to było moje światło. Nie bez walki, siłą woli odpowiada: tak. Miała wówczas 20 lat. Latem tego samego roku, choroba uderza kolejny raz, bolą ją stawy i plecy, chodzi, ale jakby złamana wpół.
Nie umrzesz. Masz do spełnienia misję
Pod koniec roku 1925 pisze akt ofiarowania i oddania się Miłości i Woli Bożej, w którym składa całą siebie Bogu. W 1926 r. ogólny stan zdrowia Marty pogarsza się, zaczynają się poważne problemy z trawieniem i przyjmowaniem pokarmów. 3 października, we wspomnienie św. Teresy z Lisieux, dochodzi do bardzo poważnego krwotoku ze strony układu trawiennego. Lekarze czują się bezsilni, rodzina przygotowuje się na najgorsze. Marta przyjmuje sakrament namaszczenia chorych i wchodzi w stan agonii, który trwa 3 tygodnie. Po nich jednak budzi się: Wydaję mi się, że nie umrę. Widziałam św. Teresę, była u mnie trzy razy. Innym razem powie: I pomyśleć, że tak ją kocham, Tereskę, a ona zamknęła mi drzwi do nieba. Powiedziała mi: Nie umrzesz. Masz do spełnienia duchową misję. Marta czuje się lepiej, ale choroba stawia kolejny krok: Nie mogę uczynić najmniejszego ruchu bez mojej ukochanej mamusi. Zachowałam wprawdzie częściową władzę w rękach i ramionach, ale stały się one bardzo niezręczne. Jednocześnie odczuwa lęk, przygnębienie, samotność, ale ciągle powtarza: Fiat. W doświadczeniu duchowych ciemności dojrzewa jak ziarno wrzucone w ziemię, odkrywa wartość cierpienia: Jedynie cierpiąc i poprzez cierpienie uczymy się kochać i kochamy prawdziwie… Przełom następuje w maju 1927 r. Podczas przyjęcia Komunii św. jej duszę zalewa światło - jest to moment mistycznego zjednoczenia z Bogiem: Nareszcie mogłam pokochać Go całym sercem (…). Nie boję się już żadnej z łask Jego miłości (…). Moje trudy, obawy, nawet słabości, niemoc i bezczynność, wszystko to zniknęło albo stało się łatwiejsze do wytrzymania… Redaguje też nowy akt, w którym oddaje się całkowicie Bogu jako ofiara. 
Na początku 1929 roku traci władzę w ramionach i nie może już odtąd haftować. Każdy dotyk zadaje jej ból. Od tej pory resztę życia spędzi w małym łóżku, zrobionym specjalnie dla niej. Choroba, oprócz paraliżu całego ciała, powoduje jego deformację, w taki sposób, że Marta całkowicie bezwładna leży w jednej pozycji, na plecach, z nogami podkurczonymi pod ciało. Jedynie palcami ręki jest w stanie wykonywać minimalne ruchy, pozwalające przewijać koraliki różańca. Później składa Bogu też swój wzrok; ofiara zostaje przyjęta.
Rok 1930 przynosi nowe doświadczenia. Proboszcz parafii, od którego doświadczyła wcześniej wielu cierpień i niezrozumienia, zapada na ciężką chorobę. Marta w chwili zagrożenia jego życia ofiarowuje siebie. Kapłan w cudowny sposób wraca do zdrowia, a ona odkrywa swoje nowe zadanie: zastępowanie w cierpieniu. Później, kiedy Równinę będą odwiedzać tysiące osób szukających pomocy i pocieszenia, jeszcze nie raz będzie oddawać cierpienie za cierpienie. 
Czy chcesz być taka jak Ja?     
Po kolejnym okresie duchowych nocy, ukazuje jej się Jezus i pyta: „Czy chcesz być taka jak Ja?” Marta wypowiada kolejne fiat. Na początku października 1930 r. widzi Jezusa na krzyżu, z Jego Serca wychodzi ognista strzała, która, rozdzielając się, przeszywa ręce, nogi i serce Marty. Zbawiciel wciska na jej głowę cierniową koronę. Zniknął. Na dłoniach, stopach pojawiła się krew. Także na boku i głowie. Ksiądz George Finet, późniejszy ojciec duchowy Marty Robin, pisze, że podczas wkładania korony cierniowej Marta czuła ją aż na gałkach ocznych. Od tamtej chwili, każdej nocy i czasami za dnia, z oczu Marty wypływały krople krwi. W każdy piątek przeżywa Mękę Pańską, agonia zaczyna się już w czwartek wieczorem i trwa do niedzieli rano. Marta cierpi okrutne męki fizyczne i duchowe, jak zapowiada jej to sam Zbawiciel: To ciebie wybrałem, abyś przeżywała moją Mękę w sposób najpełniejszy od czasu mojej Matki i nikt po tobie nie będzie jej przeżywał w Kościele w takiej pełni. Abyś mogła przeżywać ją całkowicie, nigdy nie zaśniesz, coraz bardziej postępując w cierpieniu. Marta zaczyna cierpieć na całkowitą bezsenność. To nie koniec ofiary, o którą poprosi Martę Zbawiciel. Od 1931 r. stopniowo przestaje jeść i pić. Mimo ogromnego pragnienia nie jest w stanie spożyć nawet niewielkiej ilości płynów, jedynie jej usta są regularnie zwilżane wodą. Przez resztę życia, czyli prawie 50 lat, Marta odżywia się tylko Ciałem Pańskim, które za każdym razem wchłania się do jej przełyku w cudowny sposób. Mimo tego badający ją w 1942 lekarze stwierdzają: (…) pacjentka nie przedstawia objawów wyraźnego wychudzenia lub wyniszczenia. 
Jednocześnie wzmagają się ataki diabła, który początkowo zadaje jej różnego rodzaju cierpienie, np. wzbudzając ogromne pragnienie, którego przecież nie jest ona w stanie zaspokoić, zalewając ją morzem pokus, poddając w wątpliwość jej misję i ofiarę. Potem rozpoczynają się też fizyczne ataki, nie raz po nocy jej ojciec duchowy lub inne osoby znajdują ją pobitą, posiniaczoną na podłodze. 
Mimo ciągłych cierpień, Marta czuje się szczęśliwa. Mówi: Tak, jestem szczęśliwa, o Ukochany, gdyż czuję jako moje serce bije w Twoim, żywym i władczym, które panuje nade mną; jakże wielkie jest to misterium! Czuję się, jak w raju. O, mój Boże, jeśli dajesz mi tyle pokoju, jeśli obdarzasz mnie takim szczęściem tu, na ziemi, co dopiero będzie w niebie? (29 VIII 1932) Przez innych jest postrzegana jako osoba, która nigdy nie jest smutna mimo wielkiego cierpienia.  
Aż do skończenia świata będę apostołem Miłości
Życie Marty nabiera rozgłosu. Zaczynają ją odwiedzać różne osoby, a tym wizytom towarzyszą kolejne cuda, przemieniają się serca, zwracają się do Boga. Rozchodzi się wieść: Świętą mamy na Równinie. Marta odkrywa kolejny wymiar swojej misji. Jednocześnie jest świadoma, że to tylko część tego, do czego została przeznaczona. Pali ją gorące pragnienie: Kochać, kochać do szaleństwa! Niczego mi nie trzeba, tylko być całą miłością… Jedynie miłość mnie pociąga. (…) Przyjąć ze spokojem i miłością każdą daną mi przez Boga minutę, żeby Mu ją ofiarować później. Smutne byłoby otrzymywać wszystko od Miłości i nie dawać Jej wszystkiego. O swojej misji mówi: Objąć całą ziemię królestwem prawdy i miłości, oto moja misja. Jako jedyny ślad mojego przejścia przez ten padół chciałabym zostawić świetlistą smugę prawdy i wielki pożar miłości Bożej. (…) Aż do skończenia świata będę apostołem Miłości. Jak długo będą na ziemi ludzie cierpiący, którzy walczą, tkwią w błędach, będę się za nimi wstawiała, przyjdę ich miłować, wspierać i wskazywać im prawdziwą ojczyznę. Marta rzeczywiście staje się Apostołką Miłości, poprzez swoją modlitwę i nieustaną ofiarę, poprzez służbę tym, do których Pan ją posyła. Liczba wizyt u Świętej z Równiny ciągle rośnie. Po roku 1970 przyjmuje nawet 50-60 osób dziennie, według ścisłego, ustalonego wcześniej harmonogramu. Ponadto odpisuje na setki listów, z ojcem duchowym i swoimi współpracownikami organizuje pomoc materialną i duchową dla ubogich i opuszczonych. Ale nie tylko ci najmniejsi - według sądu tego świata - szukają u niej pomocy, odwiedzają ją także ci „wielcy”, intelektualiści, teologowie, różnego rodzaju sławy, niektórzy ze zwykłej ciekawości, inni chcąc utwierdzić się w swoim cynizmie wobec tego, co niewidzialne. Nikt jednak nie wyjeżdża z Równiny taki sam. Teologowie nie mogą oprzeć się wrażeniu, że ta sparaliżowana kobieta, która nie ukończyła żadnej szkoły, przerasta ich w swoim geniuszu. Podczas każdej wizyty nie przestaje się modlić, i zachęca do wspólnej modlitwy. Udziela rad, pociesza, pociąga do miłości Boga, rozwiewa wątpliwości, utwierdza w powołaniu. Często płyną łzy cudownej przemiany wśród niewielu słów, bo wizyta zwykle trwa 10 min. Statystyki na równinie to ok. 5000 osób rocznie!
Marta wspiera też i inspiruje powstawanie i rozwój w Kościele nowych wspólnot przyczyniających się do jego odnowy. Sama zapowiada w 1936 r. wiosnę Kościoła, która ma się dokonać przez laikat tworzący ogniska światła, dobroci i miłości, jak sama wyjaśnia: Wielkie rodziny z duchownymi na czele i Najświętszą Panną jako matką. Będą one organizować rekolekcje dla wszystkich, a proponowane nauczanie realizować w praktyce w życiu wspólnotowym, na świadectwo trwania w jedności i na modlitwie. 
Marta umiera w nocy 6 lutego 1981 r. Czy ta wiosna Kościoła już nadeszła? Razem z Martą Robin, która - jak sama zapowiedziała - do końca świata zostaje Apostołką Miłości, prośmy, aby ten żar, który płonął w jej sercu, wylewał się na nas. Niech czyni wszystko nowe, tak jak nowe stawały się serca jej współczesnych w spotkaniu z tą, która oddała wszystko za wszystko. Ona bezgranicznie zaufała Bogu i nie doznała zawodu, wydała siebie do końca i jej życie zrodziło błogosławione owoce. Oby nasze serca były ufne i hojne względem naszego Pana, gdyż smutne byłoby otrzymywać wszystko od Miłości i nie dawać Jej wszystkiego.
Marta Kalniuk
Na podstawie: Marta Robin. Nieruchoma podróż, Jean-Jacques Antier; www.voxdomini.com.pl/sw/marta_robin
Artykuł opublikowany w Posłanie 1/2015